Quantcast
Channel: Agata Wełpa MakeUp: Blog o makijażu, kosmetykach i pielęgnacji.
Viewing all 1542 articles
Browse latest View live

BEGLOSSY "CORAL ESSENCE"

$
0
0

 


 

Pudełko beGlossy "Coral Essence" skupione jest wokół kosmetyków w koralowym kolorze. Znalazła się tu odżywka do włosów w pięknym koralowym opakowaniu, śliczny pigment do makijażu oczu, brzoskwiniowy lekko kryjący błyszczyk do ust oraz żel do mycia ciała.  

BEGLOSSY "CORAL ESSENCE"


AA SUPER FRUITS & HERBS

W tym miesiącu możemy przetestować żel do mycia ciała od AA, o zapachu dyni i jaśminu. Ale to nie taki zwykły żel do mycia! To naturalny żel z kompozycją wyselekcjonowanych ekstraktów z superowoców i wyjątkowych ziół, który ma dostarczyć skórze zastrzyk substancji odżywczych i witamin. Trzeba przyznać, że żel pachnie tak ślicznie, że już nie mogę doczekać się kiedy go wypróbuję. Żel od AA ma pojemność 500 ml i kosztuje 11,70 złotych.


MARION GOLDEN SKIN CARE

Maska do twarzy o działaniu odmładzającym, która ma intensywnie nawilżać, stymulować procesy regeneracji skóry i pobudzać ją do odnowy. Maska jest złota, hydrożelowa, dobre dopasowuje się do kształtu twarzy. Jest mocno nasączona aktywnym serum. W opakowaniu jest jedna maska, a jej cena to 8 złotych. 

 



 


GLISS SPLIT ENDS MIRACLE

W poprzednim pudełku znalazł się szampon z tej serii, a tym razem jest to odżywka! Do wyboru są dwie: klasyczna kremowa oraz w sprayu. Cieszę się, że w moim pudełku znalazła się odżywka do spłukiwania, nie przepadam za tymi do spryskiwania włosów. W serii produktów Split Ends Miracle znalazł się m.in olejek z pestek winogron. Są to odżywki spajające, które mają wspomóc pielęgnacje włosów z rozdwojonymi końcówkami. Odżywka ma 200 ml i kosztuje 13,99 złotych.


MAYBELLINE LIFTER GLOSS

Kremowy, bardzo przyjemny błyszczyk do ust, o mocnym, brzoskwiniowym kolorze. W składzie błyszczyku znalazł się m.in kwas hialuronowy, dzięki temu nawilża usta i jest bardzo komfortowy w noszeniu. Błyszczyk kosztuje 39,99 złotych za 5,4ml.

 



 



BIODERMIC DERMOCOSMETICS

Do tej pory wszystkie produkty były pełnowymiarowe, serum Biodermic (marki, która debiutuje w beGlossy) jest miniaturką, która wystarczy na 2, może 3 użycia. Czy w tym czasie zdążycie wyrobić sobie o nim opinię? Nie wiem. Serum ma dawać efekt odmłodzenia skóry, dzięki biologicznie aktywnemu kolagenowi, który w zetknięciu ze skórą zmienia postać na pojedyncze aminokwasy i peptydy.


GLAZEL VISAGE GLAMOUR 15

Przepiękny, bardzo "ślubny" pigment Glazel, który chciałam przetestować już od jakiegoś czasu. Kilka miesięcy temu marka Glazel "wróciła" z ofertą pigmentów w wieżyczkach i pojedynczych. Kiedyś używałam ich cieni do powiek i bardzo je lubiłam, mam nadzieję, że z tym pigmentem będzie podobnie. 







LIRENE 

Ostatni kosmetyk to tzw "rajstopy w sprayu" czyli spray dający efekt lekko opalonych, połyskujących nóg. Formuła kosmetyku maskuje niedoskonałości, przebarwienia i pajączki. Utrzymuje się na skórze do kąpieli. 


Co spodobało się Wam najbardziej? 



PRACA WIZAŻYSTY: ZNIŻKI DLA WIZAŻYSTÓW (NAWET DO 30%!)

$
0
0

 



Jeśli zajmujecie się makijażem profesjonalnie, na pewno zainteresuje Was dzisiejszy post. Wiele firm oferuje zniżki dla wizażystów. Jedyne co musicie zrobić to wypełnić formularz i udokumentować swoje doświadczenie i to, że pracujecie w zawodzie. 

 

W niektórych sklepach wystarczy pokazać swoje portfolio, a w innych niezbędny będzie dyplom lub nawet podanie numeru NIP, żeby potwierdzić, że prowadzi się działalność. Rabaty też są różne, czasami to nawet 30%!

 

Sklepy, które oferują zniżki dla wizażystów:

 

MAKEUP FOREVER BACKSTAGE CARD

 

Butik Mokotowska58 oferuje aż30% zniżki na kosmetyki MUFE! Zniżka obowiązuje także online i jest przypisana do konkretnego konta w ich sklepie internetowym. Aby przystąpić do programu trzeba wypełnić formularz i dołączyć dwa dokumenty potwierdzające profesjonalne zajmowanie się makijażem. Wszystkie szczegóły są na stronie MAC

 

MAC COSMETICS

 

Tej karty niestety nie mam. Rabat na jaki można liczyć to 30% i jest on przypisany do konkretnej osoby. Aby skorzystać ze zniżki trzeba podać nazwisko, a w sklepie internetowym jest ona przypisana do konta. Zgłoszenie można wysłać przez e-mail. Wszystkie szczegóły są na stronie MAC

 

PUR COSMETICS

 

Wszystkie szczegóły dotyczące zniżki dla wizażystów na kosmetyki PUR znajdziecie na ich stronie. Aby ją otrzymać trzeba założyć konto w sklepie, a następnie wysłać e-mail z odpowiednimi dokumentami lub linkami do portfolio (może być Instagram, Facebook lub kanał na YouTube).

 

  






 

AFFECT COSMETICS

 

Affect oferuje dwa rodzaje zniżek: 10% dla osób uczących się i 20% do profesjonalistów. Aby otrzymać rabat trzeba wypełnić formularz i dołączyć dokumenty potwierdzające, że profesjonalnie zajmujecie się makijażem. Wszystkie szczegóły znajdziecie na stronie Affect.

 

VISAGE SHOP

 

W Visage Shop zniżka dla wizażystów wynosi 10%,  aby ją otrzymać trzeba założyć konto w sklepie, a następnie wysłać maila z dokumentami potwierdzającymi prowadzenie działalności makijażowej. Szczegóły na stronie Visage Shop.

 

MUA STORE

 

W tym sklepie można kupić całkiem fajne kępki rzęs. Zniżka na produkty MUA Store wynosi 30%, a dodatkowo można liczyć na drobną zniżkę na inne produkty m.in Clare Blanc, Danessa Myricks. Zarejestrować się można tu, wystarczy podać link do swojego portfolio: MUA Store. Weryfikacja była bardzo szybka, myślę, że nie czekałam dłużej niż 1 dzień.

 

KRYOLAN PRO CARD

 

Kryolan oferuje zniżki dla wizażystów na całym świecie. Żeby zapisać się do programu trzeba założyć konto w sklepie internetowym i wysłać zgłoszenie wraz z dokumentami potwierdzającymi pracę w zawodzie. Na odpowiedź od Kryolan Warszawa czekałam dokładnie 3 miesiące. Zniżka to 20%. Wszystkie szczegóły dotyczące karty PRO Card znajdziecie na stronie Kryolan.

 

I-LAV

 

Sklep z akcesoriami dla wizażystów, który eferuje stały rabat wynoszący 20%.  Ze zniżki mogą skorzystać tylko profesjonaliści z minimum rocznym doświadczeniem. Wszystkie szczegóły dotyczące tego programu znajdziecie na stronie I-lav

 


SEPHORA PROFESSIONAL


Kartę dla profesjonalistów ma także Sephora. Aby korzystać ze zniżek trzeba wysłać maila ze zgłoszeniem (professional@sephora.pl). W mailu trzeba podać link do swojego portfolio, załączyć dyplomy i napisać w której perfumerii chciałoby się odebrać kartę. Na odpowiedź czekałam 1,5 miesiąca. 

 

 

 

 



PIXI BY PETRA: 4 NOWE PALETY DO MAKIJAŻU TWARZY I OCZU | NUANCE QUARTETTE & EYE EFFECTS

$
0
0


 


Niedawno pokazywałam Wam paletę do makijażu twarzy Pixi Sheer Sunshine, dzisiaj pokażę Wam aż 4 palety tej marki! Tym razem w paletach znalazły się cienie do oczu, róże, rozświetlacze. Wszystko czego potrzebujecie do stworzenia pięknego, świetlistego makijażu.  


Tym razem wszystkie palety są zielone, ze złotym napisem Pixi by Petra. Rozróżnić je możemy tylko otwierając je (lub po małej nazwie palety na tyle każdego opakowania). Każda paleta ma spore, dobrej jakości lusterko, przy którym bez problemu możemy zrobić makijaż oczu, a nawet twarzy. Palety do twarzy Nuance Quartette dostępne są w dwóch kolorach: Sugar Blossom i Honey Nectar. Tak samo dwie są palety do makijażu oczu: Hazelnut Haze i Rosette Ray.

 





 


SUGAR BLOSSOM

W każdej palecie do twarzy znalazł się róż, bronzer, złoty rozświetlacz i różowy rozświetlacze. W palecie Sugar Blossom róż jest intensywny, w chłodnym różowym odcieniu. Bronzer jest delikatny, w kolorze mlecznej czekolady. Różowy rozświetlacz może być używany jako rozświetlacz lub rozświetlający róż, jest jasnoróżowy ze srebrzystym poblaskiem. Z kolei drugi rozświetlacz to klasyczny szampański odcień, który może być używany także do rozświetlania powiek.  


HONEY NECTAR

Tu róż jest odrobinę jaśniejszy i cieplejszy. Z kolei bronzer jest ciemniejszy i chłodniejszy. Rozświetlacze w palecie Honey Nectar są intensywniejsze, niż w Sugar Blossom. Złoty rozświetlacz jest ciepły, ze złotymi drobinkami. Kolejny jest różowy, mocno napigmentowany. Różowy rozświetlacz przypomina mi odrobinę rozświetlający róż NARS Orgasm, jest różowy, ciepły, ze złotym poblaskiem. 

 

W paletach do twarzy wszystkie produkty są miękkie, mają mokrą formułę i efekt jaki dają także właśnie taki jest. Wszystkie kolory wyglądają na twarzy miękko, pięknie się rozcierają i dają efekt Glow. 

 






 


HAZELNUT HAZE

W palecie Hazelnut Haze jest tylko jeden matowy cień i jest to jasny beż. Pozostałe cienie są satynowe lub z drobinkami. Mocno połyskują, idealnie nadają się do makijaży typu Glow. Ich pigmentacja nie jest oszałamiająca, dlatego efekt będzie raczej delikatny, nawet naturalny. Znalazły się tu odcienie chłodniejszych brązów, mocno połyskujące złotymi drobinkami rudości, złota i piękna, brudna zieleń ze złotymi drobinkami. 


ROSETTE RAY

Podobnie wygląda paleta Rosette Ray. W tej palecie przeważają cienie satynowe, w chłodnych, odrobinę różanych odcieniach brązów. Cienie błyszczące znów naładowane są złotymi drobinkami i dają mocny blask na powiece. 

 

Cienie w tych paletach są mokre, śliskie. Bardzo ciężko nabierają się na pędzel, o wiele lepiej transferują się na powiekę palcem, dlatego to cienie raczej do codziennego, szybkiego makijażu, niż do użytku profesjonalnego. Aby dobrze się trzymały powieki i miały mocniejszy pigment, nie można zapomnieć o bazie pod cienie. 

 







Która z palet spodobała się Wam najbardziej? 


MEXMO CUTE BUT PSYCHO (BY "ANDZIATHERE") | WIELKIE "TAK" DLA POLSKICH KOSMETYKÓW!

$
0
0

Wiecie kim jest AndziaThere? Być może niektóre z Was wiedzą, ale te, które nie mają pojęcia- nie martwcie się, ja też do tej pory nie wiedziałam. "AndziaThere", czyli Angelika Martyn, to blogerka, youtuberka, influencerka, która niedawno stworzyła paletę cieni obok której nie mogłam przejść obojętnie!


A zatem obejrzyjmy razem piękną paletę Cute but Psycho, owoc współpracy AndziaThere z Mexmo. Cienie Mexmo pokazywałam już na moim blogu i Instagramie wielokrotnie. Najczęściej są niesamowicie napigmentowane, mają intensywne, żywe kolory i jakość mogącą zawstydzić Hudę Kattan i Anastasię Soare razem wzięte. 

Nie będę ukrywać, że oprawa graficzna palety Cute but Psycho zupełnie do mnie nie przemawia. Nie podoba mi się użycie zdjęcia influencerki, nie przemawia do mnie młodzieżowa grafika. Mam wrażenie, że użyte na okładkę zdjęcie zostało wybrane losowo z profilu AndziaThere na Instagramie i nie ma nic wspólnego z samą paletą i kolorami, jakie się w niej znalazły. Ale...

Środek palety wszystko mi wynagradza. Mamy tu aż 18 przepięknych cieni. Niektóre z nich są tak unikatowe, że nie pozostaje nic innego jak wzdychać nad ich pięknem. Jedenaście cieni to maty, a pozostałe siedem to błyski. Wszystkie cienie są bardzo mocno napigmentowane i łatwo się z nimi pracuje. 
 
 



 
 
Zacznijmy od omówienia matów. Matowe cienie mają mocną pigmentację i bardzo przyjemną, miękką formułę. Ich konsystencja nie jest ani zbyt mokra, ani zbyt sucha. Gdybym miała je porównać do matów jakiejś innej firmy, byłyby to matowe cienie BPerfect. Z którymi swoją drogą cienie Mexmo świetnie się łączą. Maty od Mexmo blendują się praktycznie same, można nimi szybko wyczarować perfekcyjnie roztarty makijaż. Jeśli dobierzemy właściwe kolory, stworzenie płynnych przejść między poszczególnymi cieniami jest wręcz dziecinnie proste. Nałożone odpowiednią techniką nie tworzą plam, nie robią "dziur" na powiece. Maty z tej palety weszły do czołówki moich ulubionych matowych cieni. Osoby, którym praca z matowymi cieniami "nie idzie" z tymi nie powinny mieć specjalnych problemów.


Błyszczące cienie od Mexmo jak zawsze trzymają poziom. Zawsze zachwycam się ich błyskami, mogłyście je zobaczyć np. we wpisie o kolekcji świątecznej. Można powiedzieć, że to ten sam rodzaj błysku, z jakiego znamy Turbo Pigmenty Glam Shop. Błyszczące cienie są tak samo mocno napigmentowane jak matowe (oprócz toperów!), mają piękne kolory i dają idealny efekt tafli blasku. Pokochałam je od pierwszego wejrzenia i z przyjemnością sięgam po nie, nawet aby urozmaicić "zwykły" brązowy makijaż. Błyski są podzielona na "topery" i klasyczne cienie błyszczące. W palecie znalazły się dwa topery: On Top i Blink Blink. To cienie bez bazy kolorystycznej, które transferują się na palce/powiekę jako same połyskujące drobinki. On Top ma drobinki zielonkawe, a Blink Blink niebieskie i srebrne. W sztucznym świetle bardzo intensywnie się mienią, przepięknie wyglądają w wieczorowych makijażach. Pozostałych pięć połyskujących cieni ma już mocniejszą bazę kolorystyczną i nałożone na bazę dają piękne, intensywne, mieniące się tysiącami drobinek kolory.
 
Kolorystyka palety jest bardzo ciekawa. Znalazły się tu cienie, które bardzo przypominają mi kolory z palet BPerfect Carnival, ale i zupełnie nowe, nietypowe odcienie. Cieniami, które mocno kojarzą mi się z BPerfect są jaskrawy róż "Pink Princess" oraz "Spill The Tea". Porównanie z paletami Carnival nasuwa się także przez ilość kolorów, ale bez przesady: na świecie jest dużo kolorowych palet. W Cute but Psycho znalazły się przepiękne fiolety, dla których zdecydowanie warto było kupić tą paletę, oraz idealna, egzotyczna zieleń "Monstera", jakiej nie mam w żadnej innej palecie, nie widziałam też nigdzie cienia w tak pięknym odcieniu i o dobrej pigmentacji. Przepięknym, bardzo nietypowym cieniem jest też "Moody" (ni to fiolet, ni to granat). Nie jest to paleta do dziennych makijaży, nie jest to też paleta "samodzielna", którą skomponujemy pełny makijaż, bez sięgania po inne cienie, ale nie każda musi taka być. Dla mnie to fantastyczna paleta dodatkowa, w której znalazły się kolory bardzo urozmaicające moje makijaże.  





Kolory:
  • On Top- czyli "topper", który możemy dołożyć na inny błyszczący lub matowy cień; On Top nie ma bazy kolorystycznej, to same zielonkawe, mocno mieniące się drobinki
  • Send Nudes- to połyskujący cień o cielistej bazie kolorystycznej, z mnóstwem iskrzących drobinek, daje na powiece bardzo "mokry efekt", może też sprawdzić się jako rozświetlacz
  • Queen Bee- matowy, jaśniutki, mocno napigmentowany żółty
  • Psycho- mocno napigmentowana, jasna, pastelowa zieleń, o matowym wykończeniu
  • Cat Eye- piękny, mocno nasycony, ciemno zielony błysk, ze złotymi drobinkami
  • Monstera- egzotyczna, mocno nasycona zieleń, bardzo nieoczywisty cień, o matowym wykończeniu
  • Blink Blink- kolejny topper, tym razem z chłodnymi błękitnymi i srebrzystymi drobinkami
  • Rose Goals- przepiękny "ślubniaczek", idealny cień do delikatnych makijaży ślubnych i okolicznościowych, jego baza jest różowa, z różowymi i złotymi drobinkami,
  • Rich Bitch- 100% złota w złocie, złota baza, złote drobinki, przepiękny blask
  • Spill The Tea- matowa brzoskwinka, która bardzo przypomina mi paletę Carnival
  • Bite Me- matowy, różowy fiolet, bardzo ładny, uroczy kolor
  • Royal- fioletowa baza, złoto- różowo- fioletowe drobinki, przepiękny blask
  • Pink Princess- neonowy, matowy róż
  • Stalker- bardzo ładny ciemny, matowy róż, wpadający w bordo, niesamowicie miękka formuła
  • Bestie- konsystencja jak masełko, idealny neutralny brąz o matowym wykończeniu
  • Drama- bardzo ciemny, intensywny fiolet
  • Cute- matowy, jasny, prawie pastelowy fiolet
  • Moody- bardzo chłodny fiolet, a może to już granat? Nietypowy kolor, który pięknie współgra z fioletami i niebieskościami, wykończenie matowe
 
 


 


Cienie są BARDZO mocno napigmentowane. Są tak mocno napigmentowane, że zagraniczne marki umieściłyby na tyłach opakowania napis "nie stosować na powiekach", ponieważ barwią skórę. Barwią też białe włosie pędzli, które później ciężko "doprać", ale coś za coś: albo piękna intensywność kolorów na powiekach, albo czyste pędzle. 
 
Czy kupiłabym paletę Cute but Psycho ponownie? Jestem pewna, że tak. Jej cena, biorąc pod uwagę jakość cieni i ich ilość, nie jest wysoka. Za 18 bardzo dobrej jakości cieni płacimy 149 złotych, czyli około 8 złotych za jeden cień, o gramaturze 1,3g. Dla porównania: 1 cień Inglot kosztuje od 18 do 23 złotych/ 1,9g, a jakość ich matów jest o wiele słabsza. Z kolei paleta 40 cieni BPerfect kosztuje około 200 złotych, ale zdarza się, że niektóre cienie są wadliwe (jak cień "Boy" w mojej palecie Clientele). Tu wszystkie kolory są dobrej jakości i nie spodziewam się, żeby komukolwiek trafiła się paleta z "plastelinowym" cieniem. 

Dla mnie to Polski "odpowiednik" palety BPerfect Carnival, który na stałe zagości w moich makijażach. A jeśli śledzicie mojego Instagrama, wiecie jak kocham KOLOR... (Hej! Jeszcze nie śledzisz? Najwyższa pora to nadrobić: @agatawelpa). Moje serce jednorożca zdecydowanie szybciej bije kiedy patrzę na takie kolory jak Monstera, Moody czy Bite Me. Coś wspaniałego.

I jak Wam się podoba? Który kolor skradł Wasze serca?












WSZYSTKIE ODCIENIE SZAROŚCI CZYLI PALETA JEFFREE STAR CREMATED

$
0
0

Wczoraj na blogu zrobiło się jeszcze bardziej kolorowo niż zwykle, a to za sprawą palety Mexmo Cute but Psycho. Dzisiaj zmienimy klimat na 100% szarości. Kiedy patrzę na te zdjęcia mam wrażenie, że nałożyłam na nie czarno-biały filtr. Ale nie, ta paleta na prawdę składa się z mnóstwa odcieni szarości (oraz czerni i bieli). Aż dziwne, że się polubiłyśmy. 


Dlaczego osoba zakochana w kolorach kupuje paletę pełną szarości? Odpowiedź jest bardzo prosta! Miałam kilka złotówek i wielką ochotę wydania ich na nową paletę cieni. Ale taką, jakiej w mojej kolekcji jeszcze nie miałam. Przejrzałam wszystkie moje cienie i zauważyłam, że jedyny kolor, którego wśród nich wyraźnie brakuje to szarość. Szybko wpisałam w Google "szara paleta cieni" i znalazłam! Jeffree Star Cremated, która swoją premierę miała jakiś czas wcześniej i była już wtedy wyprzedana. Ale dla chcącego nic trudnego! Kilka dni poszukiwań, kilka dni pisania maili, kilka dni oczekiwania na przesyłkę i jest! 

Wiem, że wokół tej palety było sporo kontrowersji. Czas jej premiery był być może trochę nietrafiony, ale jeśli mam być szczera, tego typu internetowe "dramy" nie są dla mnie istotne. Nie obrażam się też za opakowanie, czy wytłoczone na cieniach motywy. Dla mnie najważniejsza jest jakość cieni.





Paleta Cremated jest (zaskoczenie!) czarno-szaro-biała. Przychodzi zapakowana dodatkowo w kartonik z wyciętym napisem "Cremated", przez który widać czarno-białe zdjęcie Jeffree Star nadrukowane na tą właściwą paletę. O ile się nie mylę to pierwsza paleta Jeffree Star, na której pojawił się jego wizerunek. Do tej pory palety miały różne grafiki lub były bardziej wymyślne (jak Blood Sugar czy Blood Lust). Zdjęcie na palecie to Jeffree Star "obracający się w popiół", czyli mocno w temacie "Cremated".  Paleta jest tekturowa, ale solidna. W środku znajduje się dobrej jakości, spore lusterko oraz 24 cienie we wszystkich odcieniach szarości, o wykończeniu matowym i połyskującym. Paleta ma nadrukowany wzór imitujący biały marmur i wytłoczone na cieniach wzory kojarzące się ze śmiercią i cmentarzem. Nie zachwyca mnie to, ale też jakoś niesamowicie nie zniechęca: po prostu używając ich nie zwracam na to uwagi.

W palecie znalazły się 24 cienie. 14 cieni to cienie całkowicie matowe, pozostałe 10 to różne błyski. Wśród cieni błyszczących znalazły się cienie foliowe, perłowe, z mnóstwem brokatu oraz satynowe z drobinkami. Do mnie najbardziej przemawiają cienie matowe, ale niektóre błyszczące też mają w sobie "to coś".

Cienie matowe mają bardzo mocny pigment i miękką formułę, przez to pylą podczas nabierania na pędzel. Nie powiedziałabym jednak, że to ich wada, takie po prostu są, to ich "cecha", do której trzeba przywyknąć chcąc z nimi pracować. Nie miałam wcześniejszych palet Jeffree Star więc ciężko mi porównywać do nich, ale swatchowałam kiedyś w Douglasie paletę Blood Sugar i cienie w niej nie zachwyciły mnie tak jak w Cremated. Wydaje mi się, że formuła musiała tu być troszkę zmieniona, no ale ciężko to ocenić nie pracując z paletą. Maty z palety Cremated są w dotyku jak aksamit, bardzo miękkie, miłe. Maty zawsze nakładam na mokrą bazę, ruchem wklepującym. Cienie matowe Cremated nakładane tą techniką dają mocne kolory, pozwalają tworzyć płynne przejścia między cieniami, dzięki ilości odcieni szarości, bardzo dobrze się blendują. Cienie dobrze "kleją się" do siebie, dlatego spokojnie można nakładać jeden na drugi (np. nałożyć w zewnętrznym kąciku ciemno szary, a później przyciemnić go czernią, kolory ładnie się ze sobą połączą). W ciągu dnia cienie nie zbierają się w załamaniu powieki, a ich kolory nie bledną. Makijaż przez cały dzień wygląda tak samo, jak zaraz po jego wykonaniu.

Jeśli chodzi o cienie połyskujące: mamy w tej palecie do czynienia z najróżniejszymi formułami. Dlatego każdy z nich omówię zaraz, przy omawianiu kolorów. Na razie powiem tylko, że ich pigmentacja jest mocna tam gdzie mocna być powinna, a tam gdzie bardziej liczy się błysk drobinek, cienie nie dają tak mocnego koloru. Nałożone na bazę pod brokaty (np. Kobo) dobrze się utrzymują i nie migrują na powiece. Większość jest przepiękna!







A teraz czas na omówienie kolorów, które znalazły się w palecie Jeffree Star Cremated i (przy okazji) szybką lekcję angielskich słówek (żeby nie było, że tracimy tylko czas na makijaż). Cremated to odcienie szarości, ale na szczęście znalazło się tu miejsce także dla matowej czerni i bieli. Dzięki temu jedną paletą jesteśmy w stanie wykonać pełny wieczorowy makijaż. Według mnie ta paleta kompletnie nie nadaje się do makijażu dziennego, ale jaśniejsze odcienie mogą sprawdzić się, o ile ktoś na co dzień lubi malować się troszkę mocniej. W moim kufrze brakowało szarości, a w Cremated mamy mnóstwo szarości i srebra w bardzo dobrej jakości. Dla mnie to bardzo dobrze zainwestowane pieniądze i już myślę o palecie Orgy w wersji matowej, a być może także błyszczącej. Jakie kolory znalazły się w palecie Cremated?

Hearse (ang. karawan)- mocno napigmentowana, głęboka czerń, ale jeszcze lepszą znajdziecie w palecie Ibra x Ewelina Zych
Angel of Death (ang. anioł śmierci)- jeden z cieni, dla których warto było kupić tą paletę, bardzo mocno napigmentowana bardzo ciemna ołówkowa szarość, ze srebrnymi drobinkami, wygląda jak matowa baza z mnóstwem drobinek
Grave Digger (ang. grabarz)- ciemny, matowy odcień szarości
Death Certificate (ang. akt zgonu)- kolejny przepiękny połyskujący cień, ciemna szarość, w której baza jest błyszcząca, a dodane są do niej jeszcze srebrne drobinki
R.I.P. (ang. spoczywać w pokoju)- matowy cień, jaśniejsza szarość o niebieskim podtonie
Pallbearer (ang. karawaniarz)- błyszczący cień o słabej pigmentacji (jego baza jest jasnoszara, ale ledwo ją widać) z mnóstwem srebrnych drobinek

Inheritance (ang. dziedzictwo)- matowa, ciemna szarość o zielonym podtonie
Wednesday (ang. środa; nie wiem czy nie chodzi o Wednesday z rodziny Addamsów?)- średni odcień szarości o matowym wykończeniu, z niebieskim podtonem
Mortuary Beautician (tego nie do końca rozumiem, "mortuary" to "kostnica", a "beautician" to "kosmetyczka" lub "znawca kosmetyków", mi kojarzy się to z osobą robiącą makijaż zmarłym, ale nie wiem czy istnieje jedno słowo opisujące taką osobę)- a kolor jest wspaniały, to mocno napigmentowany perłowy ciemno szary cień ze srebrnymi drobinkami
Last Look (ang. ostatnie spojrzenie)- bardzo piękny cień i bardzo delikatny, wystarczy mocniej przycisnąć go palcem i już się kruszy, to srebro, ale o jakby cieplejszej, brązowawej bazie, z mnóstwem srebrnych drobinek
Solemnly Swear (ang. uroczyście przysięgam)- ciemniejszy od "Wednesday" szary cień o niebieskim podtonie, wykończenie matowe
The Morgue (ang. kostnica)- szary, matowy cień, o średniej intensywności koloru, mocno napigmentowany


 1 i 2 rząd cieni (po lewej zdjęcie z fleszem, po prawej zdjęcie w świetle lampy LED ring)


Mausoleum (ang. mauzoleum)- ten cień wygląda jak nie z tej palety; to jasne, chłodne złoto, które przy tych wszystkich szarościach wygląda bardzo ciepło, piękny kolor do makijaży ślubnych; nie jest mocno drobinkowy, daje efekt satynowego blasku, delikatnej tafli
Embalmed (ang. zabalsamowany)- chłodny jasny szary z niebieskim poblaskiem i delikatnymi drobinkami, na pierwszy rzut oka wydaje się matowy, ale ma w sobie mini drobinki
Eulogy (ang. przemówienie na cześć osoby zmarłej)- szarość idąca w ciepłą stronę brązu, matowy
Life Insurance (ang. ubezpieczenie na życie)-jasna szarość, matowy
Last Respects (ang. ostatni szacunek)- jasny brązowo-szary, matowy
Goodbye. (ang. do widzenia)- satynowy, idący bardziej w suchą stronę matów, jasny szary

Obituary (ang. pośmiertny)-bardzo jasna brązowa szarość, matowy
Burial Gown (ang. suknia pogrzebowa)- jasny, lekko beżowawy szary, matowy
After Life (ang. po życiu)- połyskujący, jasny różowo-szaro-beżowy
Casket Ready (ang. trumna gotowa)- matowy, bardzo jasny szary, prawie biały
Deathblow (ang. śmiertelny cios)- matowa, dobrze napigmentowana biel
Diamond Ashes (ang. diamentowy popiół)- biel o połyskującym wykończeniu, ma dość delikatną pigmentację, daje perłowy efekt z połyskującymi drobinkami

 3 i 4 rząd cieni (po lewej zdjęcie z fleszem, po prawej zdjęcie w świetle lampy LED ring)

 
Uff. Mam nadzieję, że moje poetyckie opisy kolorów pomogą Wam zadecydować czy chcecie mieć tę paletę w swoich zbiorach. Jeśli chodzi o kolorystykę, myślę, że wyraźnie widać podział palety na jasne i ciemne cienie. Dwa pierwsze rzędy są wyraźnie ciemniejsze, z kolei dolne to cienie jaśniejsze. Lubię kiedy palety są tak skomponowane, kiedy widać, że cienie ułożone są od najjaśniejszego do najciemniejszego (lub odwrotnie, jak w tym przypadku). To daje większą wygodę pracy z paletą i planowania kolorystyki makijażu. Praca z tymi cieniami jest tak przyjemna, że nie żałuję ani jednej wydanej na nią złotówki (a było ich dokładnie 319) i myślę o paletach Orgy.

Jak wspomniałam na początku wpisu: w moich cieniach brakowało szarości. Kiedy zaczęłam ich szukać, okazało się, że wcale nie jest tak łatwo kupić fajne, szare cienie. Jakie palety z szarościami lubicie? O wiele łatwiej jest obecnie kupić ciepłe palety cieni, dlatego zróbmy małą burzę mózgów i stwórzmy razem bazę szarych palet cieni. 

Jakie palety z szarościami lubicie? 

TOO FACED BORN THIS WAY THE NATURAL NUDES

$
0
0


Za nami recenzja absolutnie kolorowej Cute but Psycho, stuprocentowo szarej, odrobinę mrocznej Cremated, a co przyniesie kolejny dzień? Tym razem pokażę Wam idealną, neutralną paletę Too Faced Born This Way The Natural Nudes. 

Kto nie lubi makijażu w brązach? No kto? Przez 10 lat mojej pracy poznałam dokładnie 1 taką osobę (pozdrawiam, jeśli to czytasz!). Z jednej strony kocham szalone kolory, ale z drugiej... Makijaże w brązach są bezpieczne, upiększające, eleganckie, z klasą... Dobre na każdą okazję. Dlatego po co ich unikać?

Paleta Too Faced, którą dzisiaj Wam pokażę, nie pozwala unikać brązów. Znalazły się w niej beże, delikatne brązy, brązo-róże i ciemniejsze brązy, którymi stworzycie dosłownie każdy makijaż (zarówno dzienny, jak i wieczorowy). 

Too Faced Born This Way The Natural Nudes kosztuje 199 złotych i jest dostępna w Sephorze. Na pierwszy rzut oka uwagę zwraca jej opakowanie. Paleta (przynajmniej dla mnie) prezentuje się ślicznie, na wierzchu ma różne odcienie brązów, które ułożone paseczkami kojarzą mi się z tabliczką czekolady. Paleta jest zamykana na magnes. W środku znalazło się duże, dobrej jakości lusterko oraz szesnaście cieni: osiem cieni matowych i osiem połyskujących. Paleta jest minimalistyczna i bardzo trafia w mój gust. 








Paleta jest ciekawie skomponowana. Cienie ułożone są od najjaśniejszego do najciemniejszego, a obok każdego matowego cienia znajduje się błyszczący cień o zbliżonym kolorze. Ciekawym i bardzo trafionym pomysłem jest też wielkość cieni. Cienie matowe, których używamy zdecydowanie częściej, są większe od cieni błyszczących. A jaka jest ich formuła? Jakość tych cieni?

Przyzwyczajona do cieni BPerfect czuję się już trochę rozpieszczona ich pigmentacją i masełkowatą formułą, tu mamy do czynienia z czymś zupełnie innym, ale nadal dobrym. Cienie Too Faced są zdecydowanie bardziej twarde i mają lżejszą pigmentację, ale nadal mocną. Mniej się osypują, mniej pylą. Budowanie ich intensywności jest tak samo łatwe, cienie dobrze się do siebie "kleją" i pozwalają na warstwowe dokładanie koloru, jednak są trochę "bezpieczniejsze" od cieni BPerfect, które od razu dają mocny kolor, dokładnie taki jak w palecie. 
 
KOLORY:
 
  • Glistening Snow- bardzo jasna, połyskująca, złamana biel opalizująca na złoto
  • Shimmering Pearls- połyskujący, cielisty, opalizujący na złoto
  • Sparkling Sand- złoto
  • Rose Gold- złoto, opalizujące na różowo
  • Sparkling Rum- połyskujący, średni brąz
  • Golden Light- ciepłe złoto
  • Sugared Chesnut- brąz, opalizujący na złoto
  • Sparkling Sable- bardzo ciemny, połyskujący brąz
  • Swan- matowy, jasny beż
  • Seashell- matowy, bardzo jasny, ciepły brąz
  • Nude- matowy, jasny, chłodny brąz
  • Petal- matowy, jasny przybrudzony róż
  • Warm Rose- matowy, ciemny, brudny róż
  • Maple- matowy, ciepły brąz
  • Cocoa- matowy, brąz z różowymi nutami
  • Truffle- matowy, ciemny brąż
 

 
 

Z paletą Born This Way The Natural Nudes mamy zdecydowanie większą szansę zrobić delikatny "nude look". Nakładając pierwszą warstwę matowego cienia uzyskujemy bardzo delikatny efekt, jakby mgiełkę koloru, którą możemy przyciemniać dodając kolejne warstwy cienia lub ciemniejsze kolory. Cienie matowe dobrze się do siebie "przyklejają", można nimi budować intensywność makijażu i równie dobrze blendują i rozcierają między sobą. 

Cienie błyszczące mają miękką formułę, dobrze nakłada się je palcem, a efekt jaki dają to bezpieczny, nienarzucający się blask. Nie są to folie, które będą oślepiać z drugiego końca ulicy. Ich połysk ma średnią intensywność, wygląda elegancko i idealnie do użytkowych, wieczorowych makijaży. 

Pigmentacja cieni w palecie Too Faced Born This Way jest bezpieczna. To cienie, które są mocno napigmentowane, ale jednocześnie trudno nimi zrobić sobie krzywdę. Pracuje się z nimi bardzo łatwo, intuicyjnie. Kolory ułożone są od najjaśniejszego do najciemniejszego, co mocno ułatwia łączenie ich i dobieranie odpowiednich kolorów do wymarzonego makijażu. 
 
 



 
 

Jeżeli chodzi o kolorystykę tej palety, cienie w palecie wydają się zdecydowanie chłodniejsze, niż wyglądają później na powiece. Widząc paletę The Natural Nudes ucieszyłam się, że w końcu powstała paleta skupiająca się bardziej na neutralnej/chłodnej tonacji cieni, ale niestety znów mamy kolory, które na skórze wyglądają ciepło. Podoba mi się za to to, że w palecie Too Faced znalazło się dużo jasnych odcieni, które pozwalają stworzyć delikatny, subtelny makijaż dzienny lub wieczorowy. Większość kolorów można idealnie dopasować do różnych odcieni skóry i tworzyć makijaże "nude". Jedynym bardzo ciemnym odcieniem jest Truffle, ale i jemu bardzo daleko do czerni. 

Podsumowując to całkiem przyjemna paleta brązów, warta swojej ceny. Sprawdzi się zarówno u osób, które zajmują się makijażem na co dzień, jak i u początkujących. Tą paletą trudno jest zrobić sobie krzywdę. Cienie blendują się praktycznie same, ciężko też zrobić jakikolwiek błąd przy łączeniu tych kolorów. 

Jak podoba się Wam paleta Too Faced? Macie swoje ulubione palety brązów?



MAKEUP ATELIER PARIS | NAJBARDZIEJ NIEDOCENIANE PALETY CIENI?

$
0
0

 

 

Ok. Przyznajcie się. Ile z Was kiedykolwiek słyszało o cieniach Makeup Atelier Paris? Bardzo często zdarza mi się, że Klientki dzwonią i pytają jakich kosmetyków (jakich marek) używam. Wiecie, że jeszcze nigdy nikt nie znał MAP? A szkoda bo to świetne cienie, w całkiem dobrej cenie. 


Makeup Atelier Paris ma w ofercie większe i mniejsze palety cieni, cienie pojedyncze i pigmenty, ale zdecydowanie ich najpopularniejsze cienie do oczu to palety 5 zbliżonych do siebie kolorystycznie cieni, które pozwalają na stworzenie bardzo spójnych makijaży oczu.

Dostępne są aż 34 palety 5 cieni, o wykończeniach matowych, satynowych, satynowych z brokatem oraz perłowych:

  • Matowe: T05, T19, T20, T22, T23
  • Satynowe: T01, T01S, T03S, T06, T07, T08, T09, T10, T11, T21, T24,T26,T27, T28, T29, T30, T31,T32
  • Satynowe z brokatem: T02, T04,
  • Perłowe: T12, T14, T15, T16, T17, T18

 





 

 

"Piątki" MAP to w 99% pięć cieni ułożonych od najjaśniejszego do najciemniejszego, w jednym lub zbliżonym kolorze. Nie ma tu wielkich szaleństw z kolorami. Wszystkie odcienie są raczej użytkowe, idealne do makijaży ślubnych i wieczorowych. Jedyna bardziej "szalona" paleta, którą sobie przypominam to T23. Dzisiaj pokażę Wam przede wszystkim paletę T05, ale pojawią się też swatche troszkę od niej chłodniejszej T22. 

Paleta ma owalny kształt i przezroczyste wieczko. To duże ułatwienie, kiedy ma się ich kilka, bo o wiele łatwiej jest znaleźć paletę z właściwymi kolorami. Paleta zamyka się na klik. Nie ma w niej lusterka (dzięki temu jest lżejsza), ani zbędnych aplikatorów (dla mnie to dobrze, bo i tak wolę używać swoich pędzli). 


Właściwości palety cieni do powiek Make-Up Atelier:
- miękki, wodoodporny cień do oczu, opracowany na bazie silikonu powlekanego talkiem,
- gwarancja długotrwałego efektu,
- znakomicie rozprowadzające się cienie,
- cienie wzbogacone są formułą kwasów tłuszczowych, dzięki czemu uzyskujemy niezwykle jedwabisty efekt,
- zawarte drobinki miki, przepuszczające lekkie refleksy świetlne pozwalają osiągnąć satynowy i niezwykle naturalny efekt

Dzisiaj porozmawiamy o matowych cieniach Makeup Atelier Paris, ponieważ tylko takie cienie znalazły się w palecie T05. Matowe cienie MAP mają miękką formułę, każde mocniejsze "wstrząśnięcie" paletą może sprawić, że cień się pokruszy (w mojej palecie niestety już kryszy się najjaśniejszy cień). Cienie w dotyku są miękkie, masełkowate, łatwo się swatchują. Nabierane pędzlem pylą, ale nie mocniej niż cienie BPerfect czy Anastasia Beverly Hills (o! te to dopiero pylą!). Cienie są mocno napigmentowane i pięknie wyglądają na powiekach! Maty MAP dają mocny, kryjący kolor, łatwo się rozcierają między sobą i pięknie blendują do "chmurki". Na bazie cienie utrzymują się cały dzień, nie zbierają w załamaniach powieki, a kolory aż do demakijażu pozostają równie intensywne, jak zaraz po nałożeniu makijażu.

Cienie są aksamitne w dotyku i bardzo łatwo się z nimi pracuje. Zawsze nakładam je najpierw wklepując je w mokrą bazę, a następnie rozcierając ich granice. Aplikowane w ten sposób dają mocne krycie na powiece (nawet najjaśniejszy cień jest mocno napigmentowany i daje na powiece intensywny kolor), są bardzo trwałe, nie robią plam ani dziur na powiece. 

 

T05


 T22


 

 

W palecie T05 znalazło się 5 cieni pozwalających na stworzenie pełnego makijażu oczu:

  1. Bardzo ciemny, neutralny brąz
  2. Średni, ciepły brąz
  3. Jasny brąz, prawie pomarańcz
  4. Tzw. "banan", cień w ciepłym, lekko żółtym odcieniu, idealny cień przejściowy
  5. Złamana biel, najlepsza jaką kiedykolwiek miałam

 

Paletą T05 można zrobić pełny makijaż dzienny lub wieczorowy, chociaż jeszcze piękniej te cienie wyglądają, kiedy dodamy do nich kilka dodatkowych, przejściowych odcieni. Jednak spokojnie można kupić tylko tą paletę i robić nią dzienny makijaż, używając trzech lub czterech jaśniejszych cieni oraz wieczorowy, używając całej piątki lub tylko ciemniejszych kolorów. Paleta 5 cieni o gramaturze 12,5, którą trzeba zużyć w ciągu 18 miesięcy kosztuje 140 złotych (czyli 28 złotych za 1 kolor, o doskonałej pigmentacji i łatwej do pracy formule).

Szybko zakochałam się w cieniach Makeup Atelier Paris i zaraz po palecie T05 kupiłam T22, w której również znalazły się bardzo użytkowe brązy, ale tym razem w chłodniejszej tonacji. Cienie MAP dają na powiekach piękny efekt, wyglądają bardzo profesjonalnie i zdecydowanie ułatwiają pracę. 

 

Tydzień Palet

1. Mexmo Cute but Psycho

2. Jeffree Star Cremated

3.  Too Faced Born This Way

 

To już czwarty dzień recenzji palet! Która do tej pory podobała się Wam najbardziej?

PAT MC GRATH EYE ECSTASY SUBVERSIVE

$
0
0

 


 

Pat McGrath to zupełnie inny poziom cieni. Nawet jeśli mówimy tylko o miniaturze. Na dodatek przecenionej. Cienie Pat McGrath są wyjątkowe, a przy okazji bardzo drogie. Ok, "drogie" to zdecydowanie mało powiedziane, to najdroższe cienie jakie kiedykolwiek widziałam i raczej nigdy nie zdarzy mi się kupić pełnowymiarowej palety. 


PALETA PAT MCGRATH EYE ECSTASY SUBVERSIVE

W internecie czytałam o tych cieniach tak wiele dobrego, że nie mogłam przejść obok nich obojętnie, kiedy znalazłam w Sephorze paletę w wersji mini (przecenioną o ponad 50%). Czy warto było kupić 5 malusieńkich cieni za 70 złotych? 

Paleta cieni Pat McGrath Eye Ecstasy Subversive jest malusieńka. Zwykle palety zapakowane są w pasujące do nich kolorystyką i stylizacją kartoniki, ale nie ta. Paleta Eye Ecstasy opakowana była w przezroczystą torebeczkę wypełnioną złotym konfetti. Niesamowicie pomysłowe i ciekawe rozwiązanie. Po otwarciu torebeczki możemy wyjąć paletę, która zrobiona jest z bardzo lekkiego (i odrobinkę tandetnego) plastiku. Pamiętajmy jednak, że "normalna" cena palety Pat McGrath, takiej z 6 cieniami to 389 złotych, a tu mamy 5 cieni za 150 złotych. Cienie są na pewno mniejsze niż w pełnowymiarowej palecie, ale na czymś jeszcze trzeba było zaoszczędzić i podejrzewam, że postawiono na tańsze opakowanie. Plusem jest to, że paleta jest lekka, nie ma w niej lusterka, ani dodatkowego aplikatora. Każdy cień w mini palecie ma 1g, z kolei w pełnowymiarowej palecie dziesięciu cieni każdy ma 1,32g, a więc różnica nie jest duża. 

Nie jest to paleta, którą wykonamy pełny makijaż. Nie jest to paleta, którą "trzeba mieć". Paleta Pat Mc Grath Eye Ecstasy Subversive to paleta- dodatek. Wszystkie pięć cieni to cienie połyskujące (mniej lub bardziej). Takie cienie dodają makijażowi blasku i wielowymiarowości, ale nie ma sensu używać ich solo. Dodatkowo nie są to cienie, które w jakikolwiek sposób dopełniają się kolorystycznie i będą dobrze wyglądały używane razem. Każdy z nich jest inny i będzie pasował do zupełnie innego makijażu. 

 




KOLORY W PALECIE PAT MC GRATH EYE ECSTASY SUBVERSIVE

Pierwszy cień to "Lapis Luxury" czyli metaliczny turkus. To cień o bardzo mocnej pigmentacji i formule na pograniczu cienia prasowanego i kremowego. Kiedy nakłada się go palcem wydaje się mokry, miękki, kremowy. Jego baza jest turkusowa, a blasku dodają srebrne drobinki. Kolor jest bardzo intensywny, czysty, pięknie wygląda na powiece w połączeniu ze srebrem, odcieniami niebieskiego i fioletu.

Kolejny cień to "Blue Blood". Ta "błękitna krew" to głębokie bordo, o metalicznym, subtelniej połyskującym wykończeniu. Podobnie jak turkusowy cień, tak i bordo ma bardzo miękką formułę, która wydaje się aż kremowa. To bordo pięknie łączy się z klasycznymi brązowymi cieniami i złotem. 

Trzeci cień w palecie to klasyczne, żółte złoto "Gold Standard". Jego pigmentacja jest bardzo mocna, baza jest złota, metaliczna, a jeszcze większy blask dają złote drobinki, które przepięknie odbijają światło. Tego cienia użyłam w makijażu, który możecie zobaczyć na zdjęciu niżej. 

Kolejny cień to "Synthetica". To ciekawy odcień fioletu, który pięknie podkreśli zieloną tęczówkę. Ten cień jest trochę bardziej suchy ba pozostałych, ale ma w sobie więcej drobinek. To cień o fioletowej bazie z mnóstwem odbijających światło drobinek, w odcieniach różu, fioletu i błękitu. 

Ostatni cień to metaliczna czerwień, o nazwie "Crimson Fire". To cień o metalicznym wykończeniu i bardzo mokrej, miękkiej konsystencji. 

 




 

 

Wszystkie cienie z tej palety pięknie wyglądają nakładane na powiekę palcem. W ten sposób najłatwiej przenieść na skórę cały ich wielowymiarowy blask. Ich pigmentację podbija baza pod pigmenty np. Kobo (ale i baz bazy pigmentacja byłaby wysoka), baza utrzymuje je też na miejscu przez cały dzień, łącznie z drobinkami. 

Czy kupiłabym jeszcze jakąś paletę Pat Mc Grath? Z wielką przyjemnością, ale tylko jeśli trafiłaby się wyjątkowo dobra "okazja". Niestety cena 400 złotych za 6 cieni lub 700 za 10 cieni wydaje mi się trochę wysoka. Formuła jest rzeczywiście unikatowa i dobrze się z nią pracuje, ale nie jest tak, że nie można podobnego makijażu stworzyć tańszymi cieniami. Cieszę się, że kupiłam tą miniaturkę, ponieważ to obecnie najlepsze metaliczne cienie jakie mam. Na razie pełnowymiarowe palety są poza moim zasięgiem, ale na pewno będę szukać w Sephorze drugiej palety w wersji mini. 


Tydzień Palet

1. Mexmo Cute but Psycho

2. Jeffree Star Cremated

3.  Too Faced Born This Way

4. Makeup Atelier Paris T05

 

Używałyście cieni Pat Mc Grath? Jakie są Wasze wrażenia?


 


BPERFECT CARNIVAL III LOVE TAHITI

$
0
0

 


 

Nareszcie jest! Trzecia paleta z serii Carnival (tak, mam je wszystkie, jak Pokemony!), czyli BPerfect Carnival III Love Tahiti. Czy najpiękniejsza z całej trójki? Czym się wyróżnia? Dlaczego warto ją kupić, mając pozostałe palety Carnival? 


Wydaje się, że paleta Carnival III Love Tahiti jest podobna do swojej starszej siostry Carnival XL Pro. Mimo tego to dwie zupełnie różne palety, z różnymi cieniami i warto mieć je obie. 

W Carnival III Love Tahiti znalazło się 40 cieni. Tym razem zrezygnowano z umieszczania w palecie rozświetlaczy i innych kosmetyków do makijażu twarzy. Dla mnie to dobrze, nie lubię takiego łączenia produktów w paletach i palet "do wszystkiego". Wiem, że niektórym to dobrze się sprawdza (np. na wyjazdy) i sama nie rozpaczałam mając w poprzednich paletach Carnival rozświetlacze. Jednak często traktuje je bardziej jako rozświetlacze do oczu, albo zupełnie o nich zapominam. 

 




 

 

Moim zdaniem paleta z samymi cieniami prezentuje się wizualnie lepiej. W palecie Carnival III duże wrażenie robi dopracowane pod każdym względem opakowanie. Paleta jest czarno-biała, w paski, a dodatkową ozdobą są kolorowe liście i złoty napis. Liście i napis są wytłoczone i bardziej połyskujące od reszty palety, a złoty napis Carnival III połyskuje jakby zrobiony był z prawdziwego złota. Ostatecznie paleta może być piękną ozdobą toaletki, a nie tylko "zwykłą" paletą cieni. W palecie nie umieszczono aplikatora, ale znalazło się miejsce dla sporego lusterka, które trochę obciąża paletę, ale jest dobrej jakości i można się przy nim pomalować. 

W palecie znalazło się 40 cieni. 31 z nich to maty, a 9 to cienie błyszczące, o różnej intensywności. Wśród tej 40 znalazło się 8 cieni, które z tyłu opakowania producent oznaczył gwiazdką. Są to cienie, które według BPerfect nie powinny być używane na powiekach, ale np. na twarzy. W poprzednich paletach też były tego typu pigmenty i wiecie co? Używam ich na oczach i żyję, ale oczywiście nie namawiam do tego. Te cienie mogą np. barwić powiekę ze względu na BARDZO mocną pigmentację. 

Maty BPerfect ani trochę się nie zmieniły. To nadal bardzo mocno napigmentowane cienie, o przyjemnej w pracy formule. Cienie matowe BPerfect są miękkie, masełkowate, rozcierają się niemal same. Praca z nimi to sama przyjemność. Maty rozcierają się do chmurki i pięknie blendują się między sobą. Cienie błyszczące mają różne formuły, ale wszystkie są bardzo dobrze napigmentowane i pracuje się z nimi równie łatwo. Można idealnie rozetrzeć je z cieniami matowymi, dobrze łączą się też z innymi błyskami, także innych firm. Wszystkie cienie z palety Carnival III Love Tahiti mają dobrą pigmentację i są bardzo trwałe. Cienie przez cały dzień nie zbierają się w załamaniu powieki i nie rolują się, a ich intensywność nie maleje.

Pozostaje kwestia "tworzenia się dziur" i "robienia plam".  To rzeczywiście może się zdarzyć, ale wszystko zależy od używanej bazy. Moją ulubioną bazą do matów jest ostatnio baza pod cienie MAC, ale przetestowałam te cienie także na korektorze, jak nakładałam makijaż do niedawna. W tych "gorszych" warunkach nadal dobrze pracowało się z zieleniami, żółciami oraz odcieniami czerwieni i różu. Troszkę gorzej wypadały fiolety, a szczególnie: Blackberry, Grape i Twilight. 

 



 

Paleta BPerfect Carnival III Love Tahiti kolorystycznie jest bardzo uporządkowana. Dwa pierwsze rzędy to cienie zielone, morskie i niebieskie. Wydawać by się mogło, że nie pasuje tu kolor "Vanilla", ale po użyciu go okazuje się, że to nie delikatny beżyk, jak wydaje się na pierwszy rzut oka, a cielisty cień, który opalizuje na seledynowo, a dodatkowo ma w sobie zielone drobinki. Bardzo ciekawym, nietypowym odcieniem jest też "Bamboo", który jest trochę przybrudzoną limonką. Pokochałam też intensywniejsze, czyste zielenie "Forest" i "Tropics", a jeśli zależy Wam na bardziej neonowej zieleni w palecie znalazł się matowy, neonowy zielony cień o nazwie "Key Lime" oraz cień błyszczący o równie intensywnym, niemal neonowym kolorze czyli "Tahiti Green". Wśród zieleni umieszczono też "Khaki", bardzo ładny odcień, który fajnie dopełnia zielone, ale i brązowe makijaże oraz morski, trochę pastelowy "Reef". W palecie znalazły się tylko dwa niebieskie cienie i oba są matowe. "The Deep" to intensywny niebieski, ale jeszcze nie granat, z kolei "Lagoon" to taki klasyczny niebieski. 

Dwa kolejne rzędy to odcienie brązu, żółtego, intensywny koral i delikatne odcienie zgaszonego różu. To dzięki tym dwóm rzędom cieni ta paleta sprawdzi się także do makijaży okolicznościowych, w tym ślubnych. Idealnym "ślubniakiem" jest dla mnie np. cień "Bare", który jest na pograniczu różu i pomarańczu. Ciekawy jest też "Tan lines", który jest brązem z różową nutą, ale ma trochę mocniej zbitą formułę więc ciężej się nabiera. Efekt jaki nim można uzyskać jest bardzo subtelny, całkiem fajny do makijaży ślubnych. Kolejnym brązem jest "Cocoa", który świetnie się z nim dopełnia. Nie da się nie uwielbiać "Ginger" czyli rudego pomarańczu, idealnego do wykończenia brązowych, ciepłych makijaży. "Hibiscus", "Coral" i "Yello" to najintensywniejsze kolory w tych rzędach w odcieniach (po kolei) różu, pomarańczu i oczywiście żółci. Idealnie do użytkowych makijaży sprawdzi się też "Sand", który jest bardzo delikatną brzoskwinką. Kolor "Clay" nie zmieścił się w dwóch poprzednich rzędach. To odcień brudnej zieleni. No i oczywiście "Rum". Bardzo mokry, bardzo intensywnie połyskujący. Złoto, ale z rudawym odcieniem i złotymi drobinkami. 

Kolejne dwa rzędy to pomarańcze i czerwienie, ale i początek róży/fioletów, których w tej palecie jest najwięcej. "Mango", "Sundown", "Blaze" i "Chilli Pepper": jeśli chcecie stworzyć makijaż- zachód słońca to właśnie z nimi. Cudowne odcienie pomarańczu i czerwieni, które zachwycają. Z kolei "JJ" to taki "zwyklaczek", metaliczny ciemny róż, który niczym specjalnym się nie wyróżnia. Powoli przechodzimy do fioletów, ale zanim fiolety: róże. Pierwszy, który bardzo wpadł mi w oko to "Bloom", który jest intensywny, matowy, malinowy. "Pearl" na pierwszy rzut oka wydaje się nieciekawy, ale to całkiem ładny, jasny, perłowy różz mnóstwem srebrnych drobinek. Uwagę zwraca za to "Blue Moon", który jest taki troszkę kosmiczny. To cień o chłodnej fioletowej bazie z różowymi, niebieskimi i fioletowymi drobinkami. "Pink Lily" to ciemniejszy neonowy róz. Ostatni cień w tych rzędach to "Fruity". Takiego koloru mi brakowało i tu zaczyna się magia. Kolejne cienie, które będę Wam pokazywać to fiolety w najróżniejszych odcieniach, dla których głównie kupiłam tą paletę. "Fruity" to fiolet o średniej intensywności idący w raczej ciepłą stronę. Idealny. 

No i oto one! Fiolety BPerfect, które najbardziej mnie zachwyciły. Zacznijmy od pierwszego cienia czyli "Lilac". To pastelowy, trochę cukierkowy fiolet idący w stronę różu. Kolejny to "Tahiti", ciemniejszy fiolet, który idealnie do niego pasuje. "Rose Pink" to cukiereczek, mocno połyskujący cień o różowej bazie, ze złotymi i różowymi drobinkami. "Magenta" czyli taki różo-fiolet, raczej ciemniejszy. "Blackberry" to bardzo ciemny, chłodny fiolet, o twardej formule, który na złej bazie może robić plamy. "Grape" to ciemniejsza malina, wpadająca w ciepłe fiolety, z kolei "Twilight" to bordo, o różowym odcieniu. Ostatni matowy cień w palecie to "Black Beach", którego intenywność pozostawia wiele do życzenia, niestety nie jestem fanką czarnych cieni BPerfect. W palecie są jeszcze dwa błyski: "Amethyst", który jest mocniej napigmentowanym fioletem z różowym poblaskiem i "Starlight", dający piękny, mokry efetk jasny fiolet o foliowym wykończeniu. 





 

Na pierwszy rzut oka palety Carnival XL Pro i najnowsze Carnival III Love Tahiti wydają się podobne i te kolory rzeczywiście są podobne, ale nie identyczne. Mając obie te palety można tworzyć jeszcze piękniejsze, płynniejsze przejścia w makijażu, dodając kolejne kolory przejściowe. Dzięki temu makijaż może być jeszcze bardziej dopracowany i jeszcze bardziej idealny. 

Cena palety w polskich sklepach internetowych to około 180 złotych, ale moim zdaniem te cienie warte są dużo więcej. Nawet gdyby ta paleta kosztowała 250 złotych i tak bym ją kupiła.

Recenzje pozostałych palet Carnival możecie znaleźć tu:

  1. BPerfect Carnival
  2. BPerfect Carnival XL Pro

Dajcie znać czy macie pozostałe palety Carnival i czy planujecie kupić kolejną. Ja już teraz mam nadzieję na czwartą paletę z tej serii. Dobrych matów nigdy zbyt wiele. 

 


Tydzień Palet

1. Mexmo Cute but Psycho

2. Jeffree Star Cremated

3.  Too Faced Born This Way

4. Makeup Atelier Paris T05

5. Pat McGrath Ecstasy Subversive

 

Co myślicie o Carnival III Love Tahiti?


TUNE X DANIEL SOBIEŚNIEWSKI ORIENTAL SOUL

$
0
0

 


Byłam pewna, że nie potrzebuję tej palety. Naprawdę. Ale okazało się, że się myliłam. Po obejrzeniu kilku zdjęć i filmów, w których grała ona główną rolę, przepadłam. Te kolory, ta pigmentacja, te błyski! No i musiałam ją zamówić. Czy było warto? Bo wiecie, ja nie lubię się mylić.


Na paczkę z paletą Tune x Daniel Sobieśniewski Oriental Soul czekałam dłużej niż na paczkę z paletą Nikkie Tutorials, którą zamówiłam w tym samym czasie. To chyba coś mówi o zainteresowaniu paletą Oriental Soul, prawda? Myślę, że wszyscy miłośnicy makijażu wiedzą już, że to co stworzy Daniel Sobieśniewski jest warte uwagi i stąd tak wielkie zainteresowanie jego kolejnym "dziełem". 

Paleta Oriental Soul jest pięknie wykonana. Jest ciemna, granatowa ze złoto-pomarańczowymi zdobieniami i napisami. Cały design tej palety jest przepiękny, paleta jest wykonana z dbałością o najmniejsze szczegóły. W środku paleta jest pomarańczowo-brązowa, z delikatnymi, ledwie widocznymi zdobieniami. Na jej zamknięciu umieszczono spore lusterko, przy którym spokojnie można zrobić makijaż. Aplikatora nie ma, dla mnie to plus. 

 

 



 

W palecie Tune Oriental Soul znalazło się dziesięć cieni. Siedem cieni matowych i trzy cienie błyszczące. Kolorystycznie paleta utrzymana jest w beżowo-brązowo-różowych klimatach, z jednym zaskoczeniem w postaci niebieskiego, połyskującego cienia Sativa. Pozostałych cieni można używać do makijaży użytkowych, nawet ślubnych i uda się nimi uzyskać delikatniejszy efekt. 

Jakość cieni jest wysoka. Bardzo wysoka. Bardzo lubiłam paletę Tropical Rhythm (owoc poprzedniej współpracy Tune x Daniel Sobieśniewski), ale przy tej to jest nic. Maty w Oriental Soul są miękkie, bardzo mocno napigmentowane, dające od razu intensywny, kryjący kolor na powiece (nawet beżowy, najjaśniejszy cień Tonka). Lekko pylą przy nabieraniu, ale przy takiej koncentracji pigmentu to nic zaskakującego. Maty dość łatwo rozcierają się między sobą, tworząc kolory pośrednie, pięknie blendują się też do "chmurki". Praca z tymi cieniami jest łatwa i bardzo intuicyjna. 

 



Błyski są tu fenomenalne. Dzień wcześniej robiłam "sesję" palety Nikkie Tutorials i zachwycałam się jej błyskami robiąc swatche, tu okazało się, że w polskiej palecie błyski mają bardzo podobną formułę. Dwa użytkowe kolory, czyli Oudh i Cain, mają mocniejszą "bazę" kolorystyczną. Są przez to bardziej kryjące. Kolor Sattiva daje troszkę mniejsze krycie na skórze. Oudh i Cain wydają się mieć bardziej mokrą formułę, z kolei Sattiva jest nieco suchy. Wszystkie trzy mają w sobie całe mnóstwo maleńkich drobinek, które bardzo intensywnie odbijają światło. 

Błyski najlepiej nakładać na klej do pigmentów, inaczej drobinki mogą znaleźć się wszędzie, co może psuć efekt makijażu. Na takiej bazie utrzymują się bardzo dobrze, nie robią żadnych niespodzianek w ciągu dnia, nie rolują się, ich kolor nie słabnie. Podobnie dobrze zachowują się maty, ale je polecam nakładać na bazę pod cienie MAC. 

Kolorystyka palety z jednej strony wydaje się bardzo stonowana i "zachowawcza", z drugiej pozwala na małe szaleństwo z makijażem. Myślę, że będą z niej zadowolone osoby, które zajmują się makijażem na co dzień, ale i osoby początkujące, którym bardzo ułatwi pracę z blendowaniem cieni. 

 


 

Kolory. W palecie Tune Oriental Soul znalazło się dziesięć cieni. Większość to odcienie bardzo stonowane, idealne do użytkowych makijaży, ale jest też pewna doza szaleństwa: piękny, intensywny róż Serge czy połyskujący cień Sativa. Mimo to, nawet te cienie, można uznać za użytkowe i wpleść je w wieczorowy lub dzienny makijaż. 

  • Tonka- mocno napigmentowany, bardzo kryjący, matowy beż
  • Orient- jasny, matowy brąz z różową nutą
  • Oudh- foliowy, intensywnie połyskujący złoty
  • Orris- ciemny, matowy, chłodny brąz
  • Dune- bardzo ciemne, matowe bordo
  • Cain- foliowy, jasny róż, mocno połyskujący
  • Neroli- matowy, musztardowy
  • Serge- matowy, neonowy róż
  • Santal- matowy, ciemny róż
  • Sattiva- foliowy, niebiesko-fioletowy





Zawsze mam swój ulubiony cień, w każdej palecie, ale tym razem nie jestem w stanie wybrać jednego. Wszystkie są przepiękne, wyjątkowe i mają w sobie "to coś". Błyski są obłędne, maty mają wspaniałą formułę, z którą pracuje się wyjątkowo łatwo. Jedyny cień, który troszeczkę może sprawiać trudności to róż Serge, który kiepsko zachowuje się nakładany na korektor (jeśli lubicie taką technikę nakładania cieni).

Niesamowicie cieszy mnie postęp jaki marka Tune zrobiła od czasu premiery ich pierwszej palety (czyli The d-Dur). Widać wielką poprawę jakości cieni, ale większe wrażenie robi też sama paleta, która jest zdecydowanie bardziej dopracowana i po prostu ładniejsza. Paleta Oriental Soul, jak wspominałam już wcześniej, spodoba się zarówno profesjonalistom, jak i osobom, które po prostu lubią makijaż i szukają czegoś dobrej jakości do używania na co dzień.


 

 

Tydzień Palet

1. Mexmo Cute but Psycho

2. Jeffree Star Cremated

3.  Too Faced Born This Way

4. Makeup Atelier Paris T05

5. Pat McGrath Ecstasy Subversive

6. BPerfect Love Tahiti 

7. Tune x Daniel Sobieśniewski Oriental Soul 

 

Który cień spodobał się Wam najbardziej? 


MOONISH NATURAL: NOWA MARKA W KONTIGO

$
0
0

 

 

Czuję się zaszczycona, że jako jedna z pierwszych mogę pokazać Wam nowe kosmetyki Kontigo! Marka Moonish Natural to kosmetyki w dużym stopniu naturalne (ponad 90% naturalnych składników) oraz wegańskie. 


Kosmetyki Moonish Natural inspirowane są światłem księżyca, a więc łatwo domyślić się, że zostały stworzone do makijażu typu Glow. 90% naturalny składników i innowacyjne formuły sprawiają, że kosmetyki są delikatne dla skóry i dodatkowo ją pielęgnują. Uwagę zwraca także piękny design opakowań, które przypominają rozgwieżdżone niebo. 

W kolekcji kosmetyków Moonish Natural znalazło się bardzo dużo produktów. Nie mam ich wszystkich, ale całkiem sporo, dlatego myślę, że dzisiejszy post pomoże Wam zadecydować, które z nich niezbędne są w Waszych kosmetyczkach. 

 


 

 

Moonish Natural:

  1. Paleta do makijażu twarzy i oczu (85,99 złotych)
  2. Poczwórne palety cieni do powiek (59,99 złotych)
  3. Podkłady rozświetlające (89,99 złotych)
  4. Bronzery prasowane (59,99 złotych)
  5. Róże prasowane (59,99 złotych)
  6. Pudry sypkie (59,99 złotych)
  7. Korektory w słoiczku (39,99 złotych)
  8. Rozświetlacz prasowany (59,99 złotych); rozświetlacze sypkie (59,99 złotych)
  9. Sypkie cienie (39,99 złotych)
  10. Kredki do brwi (29,99 złotych)
  11. Kredki do oczu (29,99 złotych)
  12. Kredki multifunkcyjne (49,99 złotych)
  13. Olejki do ust (34,99 złotych)
  14. Klasyczne pomadki (44,99 złotych)
  15. Masełka do ust (25,99 złotych)

 

PALETA DO MAKIJAŻU TWARZY I OCZU

Paleta do makijażu twarzy i oczu Asteroid jako jedyna niestety ucierpiała podczas przesyłki. Zniszczył się rozświetlacz, którego formuła okazała się tak miękka i mokra, że aby go naprawić, wystarczyło mocniej docisnąć go do wypraski palcem. Dzięki tak miękkiej formule rozświetlacz daje bardzo mokry efekt, który uwielbiam.

W palecie Asteroid znalazły się cztery cienie do powiek i trzy produkty do konturowania twarzy (bronzer, róż i rozświetlacz). Wszystkie cztery cienie do powiek są matowe, ale ich formuła nie jest sucha. Matowe cienie Moonish Natural są satynowe, bardzo miękkie i dają na powiece miękkie wykończenie. W tej palecie znalazły się bardzo użytkowe cienie, które pozwalają wykonać pełny makijaż oka: matowy, jasny beż; dwa odcienie brązu oraz czerń. Cienie mają mocną pigmentację, dobrze się blendują i łączą ze sobą. Pozwalają na budowanie intensywności makijażu, przez nakładanie kolejnych warstw cieni, ponieważ dobrze "kleją się" do siebie.

Oprócz cieni mamy trzy kosmetyki do twarzy, których można używać też do makijażu oczu. Bronzer ma odrobinkę cieplejszy odcień (ale nie pomarańczowy!) i miękkie, satynowe wykończenie, podobnie jak różowo-brzoskwiniowy róż. Oba produkty pięknie się rozcierają i wyglądają bardzo naturalnie. Rozświetlacz daje intensywniejszy efekt, sprawia, że skóra wygląda wręcz na mokrą. 

To bardzo fajna paleta do codziennego, szybkiego makijażu, a także np. na wyjazdy, kiedy nie chcemy zabierać ze sobą mnóstwa kosmetyków. W palecie nie ma tylko lusterka, ale dzięki temu jest leciutka. W palecie mamy aż 96% naturalnych składników. 

 


 





POCZWÓRNE PALETY CIENI DO POWIEK 

W ofercie Moonish są trzy takie palety cieni: Neutral, Mauve i Bronze. Moja to Neutral, w której znalazły się trzy cienie matowe i jeden błyszczący. Cienie matowe, podobnie jak w poprzedniej palecie, są bardzo miękkie satynowe i dobrze napigmentowane. Na powiece dają miękkie wykończenie, pięknie się blendują i pozwalają uzyskać makijaż od bardzo naturalnego do mocniejszego, wieczorowego. Cienie dobrze pracują zarówno na korektorze, jak i na bazie pod cienie (np. MAC). 

Paleta Neutral ma jasny, matowy beż, połyskujące złoto, średni, cieplejszy brąz i ciemny, chłodny brąz. Z taką mieszanką cieni można zrobić makijaż dzienny oraz wieczorowy. W tej palecie cieni mamy aż 96% naturalnych składników. 


PODKŁADY ROZŚWIETLAJĄCE

Podkłady Moonish Natural to aż 91% naturalnych składników! Dostępne są w trzech odcieniach i wszystkie trzy są jasne i dobrze dopasowane do karnacji Polek. Z resztą same spójrzcie na swatche: 

  • True Beige to jasny beż, z odrobinę różowymi, chłodniejszymi tonami
  • Medium Sand to jaśniutki podkład z żółtymi tonami
  • Light Ivory to najciemniejszy z tych podkładów, ale nadal jasny beż, o neutralnym odcieniu

Podkłady Moonish Natural mają ciekawe opakowania ze szpatułką, zamiast pompki. To całkiem wygodne i higieniczne rozwiązanie np. kiedy malujecie Klientki. Niewygodne może być, kiedy podkład zacznie się kończyć, buteleczka jest szklana więc szpatułką może być ciężko wyciągnąć "resztki" produktu. 

Formuła podkładu jest gęsta, kremowa, podkład wyjęty na dłoń nie spływa z niej. Podkład dobrze rozprowadza się palcami i gąbeczką (ale w tym drugim przypadku wygląda na skórze ciężej), kiedy nakładamy go pędzlem mogą powstawać smugi. Rozprowadzony cienką warstwą daje średnie krycie i lekko zastyga. Jego wykończenie jest satynowo - rozświetlające. W ciągu dnia podkład dobrze się utrzymuje, ale trzeba pamiętać, że nie jest to podkład zastygający i długotrwały, a nawilżający i rozświetlający. Nałożony grubszą warstwą może zbierać się w zmarszczkach, czy wokół nosa, z którego też najszybciej się ściera. Mając cerę suchą możemy nie utrwalać go na co dzień pudrem, dzięki temu efekt rozświetlenia będzie intensywniejszy, osoby z cerą tłustą i mieszaną  

Podkład na skórze wygląda bardzo świetliście, świeżo i sprawia, że cera wygląda na delikatnie wygładzoną. To fajny podkład na co dzień, dla osób z cerą suchą i normalną. W podkładach Moonish Natural jest aż 91% naturalnych składników. 

 






 

 

 

BRONZERY PRASOWANE 

Bronzery prasowane dostępne są w dwóch kolorach. Ich opakowania są tekturowe, bardzo lekkie, zamykają się przez dopasowanie wieczka do reszty opakowania i całkiem łatwo otwierają. Bronzery mają suchą, ale bardzo miękką, aksamitną formułę. Pigmentacja tych bronzerów jest bezpieczna: nie jest bardzo mocna, ale też nie można powiedzieć żeby była słaba. Kolor jest dobrze widoczny na skórze, bronzery nie tworzą plam na policzkach, ciężko zrobić sobie nimi krzywdę. 

Dostępne są dwa kolory:

  • Light Tan- jaśniejszy, chłodny, można nim dodatkowo rozcierać ciemniejszy kolor lub używać solo, do konturowania lub delikatnego opalania twarzy
  • Neutral Contour- ciemniejszy, neutralny brąz, idealny do mocniejszego podkreślenia konturów twarzy (u osób z jasną karnacją, nie opalonych)

W bronzerach mamy aż 97% naturalnych składników.  

 

RÓŻE PRASOWANE 

Róże mają dokładnie takie samo opakowanie, jak bronzery i również dostępne są w dwóch odcieniach. Ich formuła jest bardziej mokra i miękka, niż w przypadku bronzerów. Mocniejsza jest też pigmentacja, dlatego trzeba uważać, żeby z nimi nie przesadzić. 

Róż o nazwie Rose jest bardzo jasny, mocno napigmentowany i ma w sobie srebrne drobinki. Sprawdzi się u osób o bardzo jasnej cerze i chłodnym typie urody. Drugi róż to Coral, o bardziej brzoskwiniowym odcieniu. Polubią go osoby o cieplejszym typie urody. 

Róże mają aż 97% składników naturalnych. 

 






 

 

PUDRY SYPKIE

Pudry sypkie dostępne są w trzech rodzajach: Nude, Banana i Clear. Dwa pierwsze to pudry sypkie, które mają matowić skórę, a dzięki delikatnemu kolorowi pomagać wyrównywać jej koloryt. Z kolei puder Clear to puder owsiany i właśnie ten puder mogłam przetestować. To transparentny puder, który dostosowuje się do każdego odcienia skóry. Daje matowe wykończenie, sprawia, że skóra jest optycznie wygładzona, a zmarszczki mniej widoczne. Dzięki zawartości sproszkowanego owsa dodatkowo odżywia skórę. Daje bardzo aksamitne wykończenie makijażu, a obiecywany przez producenta mat nie jest płaski, a bardzo naturalnie satynowy. 

90% naturalnych składników.   


ROZŚWIETLACZ PRASOWANY

Wiecie jak kocham rozświetlacze i że w każdej nowej kolekcji kosmetyków to jest dla mnie najważniejszy produkt. Rozświetlacz prasowany Moonish Natural ma dokładnie takie samo opakowanie jest bronzery i róże. Jego formuła jest sucha i początkowo może wydawać się, że tak sani sucho będzie wyglądał na skórze. 

Na szczęście podczas nakładania go na twarz dzieje się jakiś rodzaj magii. Rozświetlacz po pierwsze jest bardzo intensywny i łatwo z nim przesadzić, a po drugie sprawia, że skóra wygląda jakby była mokra. Jego blask jest mokry, widzę w rozświetlaczu jakieś mini drobinki, ale raczej jest to tafla, w której nie grają one pierwszoplanowej roli. Jego odcień jest szampański, ale idzie bardziej w chłodną stronę. U osób o bardzo ciepłej karnacji może się odznaczać, nie będzie też wyglądał dobrze przy bardzo mocno opalonej skórze.  

W rozświetlaczu jest aż 97% naturalnych składników. 

 






 

 

SYPKIE CIENIE

Cienie sypkie Moonish Natural to coś, czym zdecydowanie warto się zainteresować. Zacznijmy od słoiczka: jest odkręcany i zazwyczaj w tym miejscu jest sitko, przez które cały cień wysypuje się i pyli zaraz po otwarciu opakowania. Ale nie tu! W tych słoiczkach sitko jest dodatkowo zabezpieczone, a dzięki temu nic nie wysypie się nawet podczas bardzo mało delikatnego transportu. Dostępnych jest aż osiem kolorów pigmentów, z czego mam trzy i wszystkie trzy są przepiękne. 

Sypkie cienie Moonish są bardzo drobno zmielone, suche i pełne maleńkich, połyskujących drobinek. Cienie najlepiej nakładać na klej do pigmentów, tylko w ten sposób będą dobrze trzymały się powieki. Dają piękny efekt, w świetle bardzo mocno się mienią, zwracają uwagę. Nie dają mocnego, kryjącego koloru, dlatego ja najbardziej lubię nakładać je na inny, mocniej kryjący, połyskujący cień, aby podbić blask. 

Trzy kolory, które mam to odcienie, które sprawdzą się w makijażach ślubnych i okolicznościowych. Są subtelne, bardzo twarzowe, eleganckie. 

  • Silky Pearl- bardzo jasny róż ze srebrnymi drobinkami, chłodny
  • Golden Peach- brzoskwiniowy róż ze złotymi drobinkami, ciepły
  • Cooper Rose- jasny, taki "cielisty" róż, ze srebrnymi drobinkami, neutralny

 

KLASYCZNE POMADKI

Klasyczne pomadki Moonish Natural dostępne są w pięciu kolorach. Wszystkie kolory wydają się bardzo użytkowe, bez specjalnych szaleństw. Z tej piątki mam dwa odcienie; Nude, który jest klasycznym nudziakiem i Rose Wood, najciemniejszy kolor ze wszystkich, który nadal jest użytkowy i nie nazwałabym go szczególnie ciemnym. Oba kolory sprawdzą się na co dzień. 

Formuła tych pomadek jest bardzo kremowa i komfortowa do noszenia, a przez to, jak łatwo się domyślić, mało trwała. Jestem przyzwyczajona do bardzo trwałych, zastygających pomadek, więc to jest bardzo przyjemna odmiana. Pomadka utrzymuje się na ustach kilka godzin (3, może 4) lub do pierwszego posiłku. Ściera się całkiem ładnie, regularnie, od środka. Przy kolorze Nude jest to bardzo mało widoczne, przy Rose Wood odrobinkę bardziej. Ich formuła pozwala na dokładanie pomadki w ciągu dnia, kolejne warstwy pomadki nie wyglądają nieestetycznie. 

W pomadkach jest aż 96% składników naturalnych. 

 



Jeszcze jedna rzecz, która zasługuje na uwagę: wszystkie kosmetyki, które dzisiaj Wam pokazałam są wegańskie. A dzięki temu, że są bardzo dobrej jakości, lądują wśród moich kosmetyków do makijażu wegańskiego. Nie wiem czy wiecie, ale w ofercie moich usług oferuję także makijaż kosmetykami wegańskimi w Szczecinie.


Który kosmetyk Moonish Natural spodobał się Wam najbardziej?

SZKOŁA MAKIJAŻU: KONTUROWANIE TWARZY BRONZEREM

$
0
0



Najwyższa pora na kolejny post z cyklu Szkoła Makijażu. Dzisiaj opowiem o konturowaniu twarzy bronzerem. Jak uzyskać efekt wyszczuplenia twarzy? Jak konturować twarz okrągłą, a jak kwadratową?  



KONTUROWANIE TWARZY



Tak właściwie to: po co konturować twarz? Czy zawsze trzeba to robić? A może istnieją osoby, którym to zupełnie niepotrzebne? Pewnie, że istnieją. To osoby o idealnych rysach, którym bardzo zazdroszczę, ale nie każda z nas może się takimi idealnymi proporcjami twarzy pochwalić. Zwykle czegoś jest za dużo, a czegoś za mało i tu wkracza bronzer i rozjaśniacz, które pomagają te "nieidealne" proporcje wyrównać.

Jak dotarło do nas konturowanie? Oczywiście wszystkiemu winna jest rodzina Kardashianów.Konturowanie to trend, który podpatrzyłyśmy u Kim Kardashian. Można powiedzieć, że współpracujący z nią wizażysta, Mario Dedivanovic, sprawił, że kobiety na całym świecie oszalały na punkcie konturowania twarzy. Wielu ludzi uważało nawet, że to on osobiście konturowanie wymyślił. Ale nie, konturowanie było znane już wcześniej i używane np. przez Drag Queens.


CZYM KONTUROWAĆ TWARZ?


Rozważania na temat codziennego konturowania twarzy rozpocznijmy od tego jakich produktów i narzędzi potrzebujemy. Możemy konturować twarz na wiele sposobów: na mokro, na sucho, używając tylko własnych palców albo najdroższych pędzli. Ile ludzi tyle sposobów, a ja opowiem zaraz o moich ulubionych.

Lubię bronzery o miękkiej, lekko pylącej formule, których pigmentację można określić jako średnią. Tak, tak: średnią. Mocniej napigmentowanym bronzerem szybko można zrobić sobie na twarzy brzydkie plamy, szczególnie kiedy wykonuje się makijaż w pośpiechu. Z kolei bronzery o niskiej pigmentacji dadzą bardzo delikatny efekt, który może być prawie w ogóle nie widoczny.

Które bronzery stały się moimi ulubionymi? Dzisiaj opowiem tylko o konturowaniu na sucho, dlatego skupię się na bronzerach prasowanych, które bardzo ułatwiają pracę i sprawiają, że "całe to konturowanie" staje się dziecinnie proste.


  • bronzery Inglot HD- są dostępne w tylu kolorach, że każdy znajdzie coś dla siebie (obecnie jest ich aż 16! Z czego 15 to bronzery o formule wegańskiej, jedynie kolor 516 nie jest wegański). Bronzery Inglot łatwo nabierają się na pędzel i lekko pylą. Dobrze jest odcisnąć nadmiar w dłoń lub ręcznik, ale i bez tego na skórze nie powinny powstać plamy, ponieważ ich pigmentacja jest średnia. Bronzery ładnie się rozcierają, a ich intensywność można budować dokładając więcej bronzera lub dodając ciemniejszy odcień. 
  • Smashbox The Cali Contour- uwielbiam dwa matowo-satynowe bronzery z tej palety oraz beżowy puder, ale pozostałe trzy produkty są w mojej palecie praktycznie nie używane. Bronzery Smashbox są odrobinę lepiej napigmentowane i zostawiają na skórze więcej koloru, ale równie łatwo się je rozciera.  
  • theBalm Take Home The Bronze- bronzer dostępny jest w trzech odcieniach, wszystkie mają wykończenie matowe. Wszystkie trzy odcienie są ładne i bardzo je polecam. To bronzery, które nie są szare, wydają się troszkę cieplejsze, ale nie mają w sobie pomarańczowych tonów. Pięknie wyglądają na skórze, bardzo sprawnie się rozcierają, ale ich pigmentacja jest wyższa niż pozostałych bronzerów, dlatego trzeba uważać z nabieraniem ich na pędzel.





Lista moich ulubieńców jest (delikatnie mówiąc) krótka. Jest jeszcze kilka bronzerów, z którymi dobrze mi się pracuje, ale te trzy to absolutny "Top". Oprócz bronzerów prasowanych można użyć bronzerów wypiekanych lub sypkich. Z wypiekanych całkiem przyjemne są bronzery Eveline, ale nie są one całkiem matowe, a lekko satynowe. Z kolei z bronzerów w formie sypkiej lubię bronzer Waikiki od Lily Lolo. 

Bronzery do konturowania twarzy mogą być chłodne, nawet lekko szarawe, ale i neutralne, które wydają się troszkę cieplejsze, jednak nie mogą mieć w sobie wyraźnych pomarańczowych tonów. Długo mówiło się, że produkty do konturowania twarzy powinny być chłodne, jednak na ciepłych typach urody takie szaro-brązowe bronzery wyglądają brudno i mało estetycznie. O wiele lepiej sprawdzają się odcienie mlecznej czekolady, neutralne, które nie sprawią, że skóra nabierze "trupiego" wyglądu.

A czym te produkty nakładać? W przypadku bronzerów nic nie sprawdzi się lepiej niż pędzle. Można użyć pędzla o klasycznym, ściętym pod skosem kształcie można użyć lekko spłaszczonego pędzla do pudru albo pędzla o kształcie jajeczka. Wszystko zależy od wielkości twarzy i indywidualnych przyzwyczajeń.

U mnie idealnie (zarówno na mnie, jak i w pracy z Klientkami) sprawdzają się pędzle:
  • Kavai K47
  • Boho Beauty 112 Angled Blush
  • Blend It 130 Pro
  • Kavai K18
  • Lussoni Pro330
  • KillyS Pastelove #03

 




    JAK KONTUROWAĆ RÓŻNE KSZTAŁTY TWARZY?  


    O konturowaniu twarzy można opowiadać godzinami. Dlatego na pewno znajdzie się coś, o czym dzisiaj nie wspomnę. Zacznę od tego, że aby idealnie wykonturować twarz, trzeba się jej dobrze (i krytycznie) przyjrzeć.

    Twarz możemy podzielić na trzy poziome strefy (czoło; oczy i nos; broda) i ocenić ich proporcje. W idealnej sytuacji wszystkie trzy "strefy" mają taką samą wysokość. Kiedy tak krytycznie przyjrzymy się twarzy, może okazać się, że np. czoło jest bardzo wysokie lub szersze od reszty twarzy, że nos jest bardzo szeroki albo broda wyjątkowo długa i spiczasta. Tego typu "dysproporcje" możemy wyrównać używając matowego bronzera. 


    TWARZ OWALNA


    Twarz owalna to ideał, do którego z założenia dążymy. Nie potrzebuje wiele konturowania, ale możemy wyszczuplić ją mocniej podkreślając kości policzkowe, linię żuchwy i boki czoła. Można jej wcale nie konturować, a i tak będzie wyglądała dobrze.


    TWARZ PROSTOKĄTNA/ KWADRATOWA


    Twarz prostokątna i kwadratowa charakteryzuje się szerokim czołem, o ostrych krawędziach i szeroką, geometryczną szczęką. Twarz prostokątna jest dodatkowo wydłużona. Przy takich kształtach twarzy skupiamy się na ich optycznym złagodzeniu. Dlatego mocniej konturujemy czoło nadając mu zaokrąglony kształt (przy twarzy prostokątnej możemy dodatkowo przyciemnić linię włosów, aby uzyskać efekt delikatnego skrócenia twarzy). Tak samo konturujemy szczękę, głównym celem jest złagodzenie rysów twarzy i sprawienie, że będzie się ona wydawała bardziej owalna. Twarz kwadratową możemy też przyciemnić po bokach, żeby lekko ją zwęzić.


    TWARZ TRÓJKĄTNA


    Twarz trójkątna charakteryzuje się szerokim czołem i spiczastym podbródkiem. Aby ją złagodzić i osiągnąć kształt zbliżony do idealnego owalu, trzeba delikatnie nałożyć bronzer na brodę, co troszkę ją skróci oraz mocniej przyciemnić boki czoła, aby je zwęzić. Twarz może mieć też kształt odwróconego trójkąta, wtedy czoło będzie dość wąskie, a szczęka rozbudowana, podobnie jak w przypadku twarzy kwadratowej lub prostokątnej. Możemy wtedy lekko skrócić czoło nakładając bronzer wzdłuż linii włosów oraz zwęzić dolną część twarzy, przyciemniając boki brody.


    TWARZ OKRĄGŁA


    Twarz okrągła ma miękkie rysy, jednak zwykle chce się ją odrobinę wyszczuplić. Dlatego, aby wydawała się węższa, możemy nałożyć bronzer na boki twarzy oraz (standardowo) wyszczuplić ją, mocniej podkreślając kości policzkowe. Taki zabieg sprawi, że twarz będzie wydawała się węższa i bardziej owalna.


    UNIWERSALNE ZASADY KONTUROWANIA 

     

    Każdy kształt twarzy konturuje się w odrobinę inny sposób, ale jest kilka zasad, które są uniwersalne i sprawdzą się w przypadku każdego z nich. Przede wszystkim chodzi o konturowanie policzków. Konturowanie policzków jest polecane w przypadku każdego kształtu twarzy. Bronzer umieszczony pod kością "policzkową" sprawi, że twarz będzie wydawała się szczuplejsza, mniej miękka i pucołowata.

    Jest kilka bardzo uniwersalnych zasad dotyczących konturowania policzków. Sprawdzą się one przy każdym kształcie twarzy. A to dlatego, że w ich stosowaniu chodzi głównie o podążanie za pewnymi charakterystycznymi punktami na twarzy, co sprawia, że konturowanie od razu, wręcz samoistnie, dostosowuje się do każdego kształtu twarzy.

    Konturowanie policzków rozpoczynamy od znalezienia zagłębienia pod "kością policzkową". Można sobie to miejsce odnaleźć przyciskając policzki palcami. Zawsze będzie ono rozpoczynać się w okolicy dolnej części ucha i podążać w stronę kącika ust. I tak też zaczynamy konturowanie: nakładamy bronzer na policzek w okolicy dolnej części ucha i rozcieramy go w stronę kącika ust.

    Nie możemy jednak pociągnąć go za daleko, to nie będzie wyglądało ładnie, a już na pewno nie będzie wyglądało naturalnie. Bronzer nie może wyjść poza linię tęczówki oka. Czyli, kiedy patrzymy na siebie na wprost, możemy wyobrazić sobie linię biegnące równolegle do siebie od tęczówki oka w dół, bronzer rozchodząc się od dolnej części ucha w kierunku kącika ust nie może przekroczyć tej linii.

    Kiedy rozcieramy bronzer nie możemy też ciągnąć go za mocno w dół. Najlepiej rozcierać go delikatnie raczej ciągnąć go w górę. Bronzer nałożony zbyt nisko może "ciągnąć" twarz w dół, a przecież chodzi nam bardziej o jej optyczne "uniesienie".
     
     





    Konturowanie nie może też ograniczać się do ciemnej linii wzdłuż policzka.
    Trzeba je połączyć jakoś z resztą twarzy, dlatego dobrze jest nałożyć odrobinę bronzera na boki twarzy i delikatnie przeciągnąć go na czoło i żuchwę. Jeśli nałożymy go mało i mocno rozetrzemy efekt będzie bardzo naturalny, a cały makijaż stanie się bardziej spójny.


    Kto lubi konturowanie twarzy, ręka do góry! 














    BEGLOSSY PAŹDZIERNIK 2020 "SWEATHER WEATHER"

    $
    0
    0

     


    Piękny, "sweterkowy" design, a w środku aż osiem produktów kosmetycznych (i nie tylko). Jesteście ciekawe co może skrywać tak piękne pudełeczko? Czy jego wnętrze robi takie samo wrażenie, jak urocza otoczka? 

     

    W pudełku beGlossy Sweather Weather znalazło się coś dla ciała, coś dla włosów, coś dla ust, a nawet coś dla brzuszka (tak, tak, jedzonko). Zobaczcie co myślę o każdym z produktów, może wypatrzycie wśród nich coś dla siebie? A może zachęci Was do zamówienia swojego pudełka-niespodzianki od beGlossy za miesiąc? 


    AA SUPERFRUITS & HERBS 

    Peeling do mycia ciała o zapachu opuncji i amarantusa. Opakowanie peelingu mieści 200 ml i kosztuje około 17 złotych. Jego działanie ma skupiać się na wygładzaniu skóry, która ma stać się przyjemnie miękka i miła w dotyku. 






    BOTANIC SKINFOOD

    Aż 98% składników naturalnych, które są naturalnym źródłem zdrowie i botanicznym pokarmem dla skóry. To krem, który można używać do twarzy i do ciała, nadaje skórze miękkości i sprężystości. Ma także uelastyczniać i ujędrniać skórę. 50 ml kremu kosztuje 19,99 złotych. 


    NIVEA PEELING DO UST

    Peeling do ust zamknięty w wygodnej pomadce ochronnej. W pudełkach znalazły się dwie wersje: z organicznym aloesem lub olejkiem dzikiej róży. Drobinki złuszczające, które są w pomadkach są naturalne i po wmasowaniu w usta wtapiają się w nie i nie ma potrzeby ich usuwać. Każda peelingująca pomadka kosztuje 13,99 złotych.

     


     


    SKARB MATKI ŻEL DO MYCIA RĄK BEZ WODY

    Przyda się w każdej sytuacji kiedy nie możemy umyć rąk w tradycyjny sposób. Produkt ma konsystencję żelu i łatwo się rozprowadza, usuwa widoczny brud i nie pozostawia uczucia lepkości. Żel dodatkowo nawilża ręce, dzięki dodatkowi estrów kokosowych gliceryny, które natłuszczają i wygładzają skórę dłoni. Opakowanie kosztuje około 13 złotych.

     

     

    PIERRE RENE COVER GLOSS

    Błyszczyk do ust o mocnym kolorze i mocnym kryciu. Jego formuła jest kremowa, ma dawać satynowe wykończenie i ładny połysk, a jednocześnie błyszczyk ma być długotrwały. W jego składzie znalazł się m.in olejek arganowy, który nawilża i pielęgnuje usta. Każdy błyszczyk kosztuje 19,99 złotych.  






    SHEHAND MASECZKA DO PAZNOKCI I SKÓREK

    W każdym pudełku znalazła się maseczka do paznokci i skórek lub rękawiczki odmładzające. Maseczka do paznokci jest w formie wygodnych nakładek, które regenerują skórki i poprawiają wygląd paznokci. Szczególnie polecane są po zdjęciu lakierów hybrydowych.  Z kolei 30-minutowy zabieg do dłoni składa się z żelowego peelingu i maseczki w formie rękawiczek. Peeling ma usuwać martwe komórki naskórka, a maska odżywiać i nawilżać dłonie.


    BIOVAX BOTANIC MASKA INTENSYWNIE REGENERUJĄCA

    W pudełku znalazły się także dwa prezenty. Pierwszy z nich to maska intensywnie regenerująca Biovax Botanic, zamknięta w wygodnej, jednorazowej saszetce. Maska ma wzmacniać włosy, nawilżać je i odświeżać na całej długości. W jej składzie jest aż 97% składników pochodzenia naturalnego. 






    CHOCOLISSIMO CZEKOLADA DESEROWA

    Ostatni produkt to prezent od Chocolissimo czyli kawałek pysznej czekolady, która dostępna jest w trzech wersjach smakowych: z miętą, z bezą lub z trawą cytrynową. W moim pudełku znalazła się wersja z miętą. 


    Jak oceniacie pudełku Sweather Weather? Co spodobało się Wam najbardziej?



    GOLDENBOX NO.27

    $
    0
    0

     


    Cytując Janice z "Przyjaciół": O, Mój, Boże! To jedno z najlepszych pudełek Goldenbox kiedykolwiek! W środku znalazło się standardowo sześć produktów, a dwa z nich to prawdziwe perełki! 


    W pudełku znalazło się aż sześć kosmetyków, z czego pięć to produkty pełnowymiarowe. Znalazły się tu kosmetyki, które chciałam mieć i może właśnie dlatego jestem tak zachwycona tym pudełkiem (gdyby ich tu nie było i tak prędzej czy później bym je kupiła). Nie zmienia to jednak faktu, że to fajne produkty i dlatego cieszę się, że mogę Wam to pudełko pokazać. 

    Z kodem AG20KG kupicie subskrypcję Goldenbox 20 złotych taniej. 

     


     


    1. GLAMGLOW GLOWSTARTER 

    Produkt, który już miałam, na dodatek w trzech wersjach kolorystycznych, ale bardzo lubiłam ten krem i z przyjemnością do niego wrócę. W pudełku znalazł się krem w odcieniu nude, czyli chyba najbardziej uniwersalnym. To produkt multifunkcyjny,  który łączy zalety kremu nawilżającego, rozświetlacza oraz bazy pod makijaż. Jego formuła jest lekka i szybko się wchłania. Najlepiej sprawdza się jako rozświetlająca baza pod makijaż. 

     

    2. ALA NATURAL BEAUTY 

    Pierwszy raz słyszę o tej marce, ale bardzo mnie to cieszy, ponieważ ideą takich pudełek jest właśnie testowanie nowości. W pudełku znalazł się hydrolat z róży damasceńskiej, który ma koić, nawilżać, wygładzać, napinać i regenerować skórę. Hydrolatu można używać do pielęgnacji, ale i odświeżania skóry w ciągu dnia. Można nim też spryskać makijaż. Hydrolatu z róży damasceńskiej można też używać do pielęgnacji włosów, ale nie wiem czy ten konkretny nie ma dodatków, które to wykluczają.  






    3. SESDERMA 

    Wodno-alkoholowy żel do higienizacji rąk. Ten rok to ogólnie rok wielkiej higieny i tego typu produkty dostaję w co drugiej przesyłce PR. W tym konkretnym produkcie zawartość alkoholu to 70%. Produkt bardzo użytkowy, dobry na co dzień.


    4. BIELENDA PROFESSIONAL

    Uwielbiam kosmetyki Bielenda Professional! W pudełku Goldenbox No.27 znalazł się tonik normalizujący z kompleksem antybakteryjnym, który można używać na co dzień. Tonik ma pomagać w walce z niedoskonałościami, rozszerzonymi porami oraz regulować wydzielanie sebum. Dodatkowo w jego składzie znalazły się składniki nawilżające i łagodzące, które sprawiają, że nie będzie on działał wysuszająco. Sprawdzi się do cery tłustej i mieszanej. 






    5. MBEAUTY

    Najsłabszy produkt z tego pudełka to maseczka do ust, która ma je nawilżać, wygładzać i ujędrniać. Maseczka ma w składzie 24 karatowe złoto, ma regenerować usta i sprawiać, że będą idealnie przygotowane do nałożenia pomadki. 


    6. VAV BEAUTY 

    Ostatni produkt to paleta cieni VAV Beauty, którą miałam "w koszyku" setki razy! To paleta The Woods, w której znalazły się bardzo użytkowe kolory, idealne do makijaży dziennych i lekkich makijaży wieczorowych. W palecie znalazło się pięć cieni matowych i pięć błyszczących, ale o szczegółach opowiem w oddzielnej recenzji. Myślę, że ta paleta na nią zasługuje! 

     



     


    I to już wszystko! Dajcie mi znać jak podoba się Wam ta paleta. Mam nadzieję, że w tym ciężkim dla nas wszystkich czasie mój post pomógł Wam odrobinę "oderwać się" od codzienności i dostarczył choć troszkę rozrywki.

    Który kosmetyk spodobał się Wam najbardziej i dlaczego jest to paleta? 



    INGLOT X KOMUNIKATYWNIE {CZTERY NOWE MINI PALETY CIENI!}

    $
    0
    0

     


    Nowe palety cieni Inglot we współpracy z instagramerką Komunikatywnie pojawiły się w zeszłym tygodniu w drogeriach Hebe. Uwielbiam współprace marek z internetowymi twórcami, dlatego nie mogłam przejść obok nich obojętnie.


    Na początek przyznam się, ze nie śledziłam wcześniej Komunikatywnie, dlatego kompletnie nie wiedziałam czego spodziewać się po jej paletach, ani jakie makijaże wykonuje. Teraz widzę, ze jej profil obserwuje prawie pół miliona użytkowników, a jej urodowe filmiki są przeurocze. Makijaże Komunikatywnie są w przeważającej części eleganckie, użytkowe, upiększające. Dlatego palety cieni, jakie powstały we współpracy z Inglot, także musiały łączyć w sobie te cechy. 

    Powstały aż cztery (mini)palety, każda z sześcioma cieniami, idealnie dobranymi kolorystycznie. Mamy paletę z chłodnymi brązami, paletę z brązami ciepłymi, paletę szarości i z różowymi tonami. Wszystkie piękne, wszystkie bardzo użytkowe i intuicyjne. Dodatkowo palety maja bardzo przystępne ceny (w promocji 35, docelowo 49 złotych), dlatego będą idealne dla młodych dziewczyn lubiących eksperymentować z makijażem, ale i dla kobiet w każdym wieku, szukających dla siebie palety „na co dzień”, z która wykonają pełny makijaż oka nie zastanawiając się za długo nad doborem kolorów. 

     



     

     

    W każdej palecie są trzy cienie mniejsze i trzy cienie większe.  Początkowo myślałam, że większe wkłady to rozświetlacze / róże, ale nie ma tu takiego podziału. Wszystkie wkłady w paletach to cienie do powiek i ani jeden nie nadaje się do używania na twarz w roli rozświetlacza lub różu. Palety zamykane są na magnesy, ściągana jest cała "góra" palety, która trzyma się reszty na cztery magnesy umieszczone w rogach. Czyli klasyczne rozwiązanie Inglot. 

    Jak już wspomniałam palety są cztery, ale jeśli chodzi o jakość cieni będę oceniać je jako całość. W paletach znalazły się cienie matowe i połyskujące. Cienie matowe są dobrze napigmentowane, ale nie tak mocno jak np. cienie BPerfect. Są też twardsze i mniej pylą. To, że są napigmentowane troszkę mniej, nie znaczy, że są złe. Po prostu ich pigmentacja jest "bezpieczniejsza", a przez to być może lepsza do szybkich, dziennych makijaży. Ciężko zrobić sobie nimi krzywdę, ale mam już kilka makijaży z ich użyciem za sobą i... Z każdego byłam zadowolona. Pracuje się z nimi całkiem sprawnie, pięknie się blendują, a dzięki idealnemu dopasowaniu kolorów w każdej palecie, nie traci się czasu na dobieranie kolorów. Cienie matowe i błyszczące ładnie łączą się ze sobą, cienie przyjemnie rozcierają się ze sobą i blendują do chmurki. 

    Błysk cieni połyskujących nie jest oszałamiający. To raczej takie delikatne perełki, a nie iskrzące "turbo pigmenty", które dają subtelny blask, taki bardziej "codzienny". I znów: nie mówię, że to źle, każdy lubi coś innego i takie cienie także się przydają. 

     




     


    STRAWBERRY DELIGHT

     

    Strawberry Delight to najróżowsza ze wszystkich palet. Wszystkie cienie, które się z niej znalazły mają różowe tony. Ta paleta sprawdzi się u osób z zielonymi lub niebieskimi oczami.  W palecie znalazły się trzy maty i trzy cienie błyszczące, którymi można zrobić pełny makijaż oczu. 






    PEANUT BUTTER

    Peanut Butter to chłodniejsze brązy, które sprawdzą się u osób z chłodniejszym typem urody. Wszystkie kolory są jakby zamglone, bardzo delikatne, tą paletą nie zrobimy bardzo intensywnego wieczorowego makijażu. Znalazły się tu trzy cienie matowe w odcieniach brązu (w tym jeden cieplejszy) i trzy błyszczące, chłodne złotka.  






    PUMPKIN PIE

    Modne od kilku sezonów bardzo ciepłe brązy i złota. W tej palecie znalazły się aż cztery maty i tylko dwa cienie błyszczące. Mamy tu matowy beż, dwa bardzo ciepłe brązy i jeden chłodniejszy oraz dwa ciepłe odcienie złota. 

     



     


    SILVER MOON

    Paleta Silver Moon to moje spóźnione marzenie o szarościach (sprawdźcie recenzję Jeffree Star Cremated). Tu mamy trzy maty i trzy błyski. Maty to dwa odcienie szarości i czerń, z kolei wszystkie trzy błyski to różne odcienie srebra. Ta paleta sprawdzi się u osób o bardzo chłodnym typie urody. 






    Palety są tak skomponowane, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Wszystkie cztery są idealne do codziennych makijaży, ewentualnie lekkich makijaży wieczorowych. Nie ma w nich szaleństw, tylko to czego potrzebujemy wykonując makijaż do szkoły czy pracy. W każdej palecie kolory perfekcyjnie do siebie pasują, nie ma w nich żadnych "niespodzianek". 


    Która paleta spodobała się Wam najbardziej? 



    PIXI BY PETRA "SHEER SUNSHINE"

    $
    0
    0


    Czy paleta ciepłych bronzerów, z maleńką domieszką różu i rozświetlaczy, może się u mnie sprawdzić? Stali bywalcy mojego bloga z pewnością zauważyli, że nie przepadam za nadmiernym opalaniem twarzy bronzerami, ani jakimkolwiek, nienaturalnym przyciemnianiem jej. Więc jak oceniam paletę Pixi?


    Nie jestem fanką palet "do wszystkiego", ale dzisiaj przyszła pora na recenzję właśnie takiej, uniwersalnej palety: do makijażu twarzy i ciała. Obejrzyjmy z bliska Pixi Summer Glow Palette Sheer Sunshine. 
     





    Mimo moich makijażowych przyzwyczajeń, byłam całkiem pozytywnie nastawiona, kiedy zobaczyłam nową paletę Pixi Sheer Sunshine. W palecie znalazło się dziewięć produktów do makijażu twarzy, które z powodzeniem mogą być używane także do makijażu oczu. Sheer Sunshine to wykończenia matowe, satynowe i dwa mocniej połyskujące rozświetlacze.
     
    Paleta jest lekka, przyjazna dla wizażystów. Ma przezroczyste wieczko, nie ma lusterka, ani dodatkowego aplikatora (ja i tak zawsze je wyrzucam). Paleta jest plastikowa, jasnozielona (jak większość produktów Pixi) i bardzo łatwo się ją czyści, a dla mnie to jest szczególnie ważne. 

    W palecie znalazło się dziewięć produktów: pięć bronzerów (trzy matowo-satynowe i dwa z drobinkami), satynowy róż oraz trzy rozświetlacze. Podczas swatchowania produkty wydają się suche, co daje mylne wyobrażenie o efekcie jaki dadzą na skórze. Wydawało mi się, że makijaż będzie wyglądał sucho, niezdrowo, a ostatecznie jest zupełnie inaczej. 
     
    Róż o satynowej formule wygląda jak dużo droższy produkt. Pięknie modeluje twarz. Jego odcień jest bardzo naturalny, to neutralny, lekko przybrudzony róż, który dobrze wygląda zarówno na ciepłych, jak i chłodnych typach urody. 
     
     

     

     

    W palecie jest aż pięć bronzerów. Zacznijmy od bronzerów o matowo-satynowym wykończeniu. Wszystkie trzy są bardzo ciepłe i dobrze sprawdzą się do ocieplania/opalania twarzy oraz do makijażu oczu. Dzięki satynowemu wykończeniu pozwalają uzyskać bardzo naturalny efekt. Bronzery matowe mają trzy odcienie: bardzo jasny, średni i ciemniejszy. Dzięki temu możemy stopniować efekt makijażu. Dwa bronzery z drobinkami sprawdzą się do rozświetlania bardzo opalonej skóry albo do makijażu oczu. Na powiekach dają bardzo naturalny efekt (szczególnie w połączeniu z opaloną skórą). 

    W palecie znalazły się też trzy rozświetlacze. Pierwszy jest bardzo delikatny, różowy, ze złotymi drobinkami. Sprawdzi się do delikatnego rozświetlania twarzy oraz do subtelnego, bardzo naturalnego makijażu oczu. Dwa kolejne rozświetlacze są mocniejsze, mają bardziej mokrą formułę. Jeden jest różowy, drugi typowo złoty. Uwielbiam oba. 

    Kolory w palecie:
    • Sunkissed- bardzo delikatny, jasnoróżowy rozświetlacz, o odrobinę suchej formule
    • Subtly Suntouched- jasny, ciepły bronzer, z delikatnie pomarańczowymi tonami, o matowym wykończeniu
    • Sunswept- róż, w neutralnym odcieniu przybrudzonego różu, jego wykończenie jest matowe, a formuła satynowa
    • Bronzed- mocno połyskujący bronzer w ciepłym odcieniu, ze złotymi drobinkami
    • Sunshine- intensywny rozświetlacz, jasny, opalizujący na złoto, o bardziej mokrej formule
    • Summertime- chłodniejszy, połyskujący bronzer, ze złotymi, chłodniejszymi drobinkami
    • Suntan- ciemny, matowy, ciepły bronzer
    • BareGlow- średni odcień bronzera, o satynowej formule i satynowo-matowym wykończeniu
    • Midsummer- intensywny, chłodniejszy rozświetlacz, opalizujący na różowo


    od góry: Sunkissed, Subtly Suntouched, Sunswept, Bronzed, Sunshine, Summertime, Suntan, BareGlow, Midsummer


    Makijaż wykonany tymi kosmetykami wygląda bardzo naturalnie, świeżo i elegancko. Produkty pięknie się rozcierają i wtapiają w skórę, zapewniając efekt "nude look", który ostatnio bardzo polubiłam. Dwa intensywniejsze rozświetlacze pozwalają uzyskać idealny efekt glow. Spodziewałam się, że nie polubię się z tą paletą, biorąc pod uwagę suchą formułę i ciepłe bronzery, a okazało się, że udało mi się ją oswoić. 
     
    Bronzery na skórze okazały się nie być pomarańczowo- ciepłe, a naturalnie- ciepłe, co w połączeniu z opalenizną daje całkiem przyjemny efekt. Bronzery z drobinkami świetnie spisują się jako cienie do oczu. Róż jest po prostu ładny, a rozświetlacze, jak to rozświetlacze. Je zawsze lubię.


    Lubicie takie uniwersalne palety? 



    UZDROVISCO {MOJA WIECZORNA PIELĘGNACJA}

    $
    0
    0

     


     

    Po konferencji Meetbeauty Online miałam przyjemność przetestować zestaw kosmetyków Uzdrovisco, który dzięki swoim formułą stał się moją ulubioną pielęgnacją wieczorną. Kosmetyki tej marki znajdziecie m.in w drogeriach Rossmann, a więc są na wyciągnięcie ręki i w całkiem przystępnych cenach. 

     

    Lubię kiedy mogę polecić Wam dobre kosmetyki, dziś akurat pielęgnację, które znajdziecie w drogeriach w swojej okolicy. Sama dużo kosmetyków kolorowych zamawiam przez internet, ale pielęgnację zawsze kupuję "stacjonarnie". Kosmetyki Uzdrovisco znajdziecie w Rossmannie, a ich ceny wahają się od 50 do 60 złotych. Warto jednak pamiętać, że to Rossmann, a więc bardzo często możecie skorzystać z ciekawych promocji np. 2+2 itp, a ostatecznie zapłacić za kosmetyki mniej. W momencie kiedy piszę ten post Fitodozujący krem poranny kosztuje 37 złotych, zamiast 54. 

    Co mogę powiedzieć o marce Uzdrovisco? To naturalne, polskie kosmetyki, które łączą w sobie wiedzę z zakresu kosmetologii i ziołolecznictwa. Kiedyś już pokazywałam na blogu Esencję Olejową tej marki, w tym samym wpisie możecie przeczytać odrobinkę więcej o firmie Uzdrovisco. 

    Dzisiaj porozmawiamy o trzech wyjątkowych kosmetykach: 

    1. Fitoaktywny Tonik-Esencja
    2. Fitodozująca Ampułka- Booster
    3. Fitodozujący Wieczorny Krem  

     

     

     

    FITOAKTYWNY TONIK-ESENCJA BEZWACIKOWY NAWILŻAJĄCY

    Tonik-esencja od Uzdrovisco to bardzo ciekawy tonik, który już w nazwie ma wyjaśniony sposób użycia. Jego konsystencja jest gęstsza, przypomina esencje, w jakich zanurzone są maski na tkaninie. Najlepiej sprawdza się wklepywany w skórę dłońmi, czyli dokładnie tak jak poleca nakładać go producent. 

    Fitoaktywny tonik-esencja ma przywracać skórze odpowiednie pH po myciu, poprawiać nawilżenie skóry, zmiękczać ją, wygładzać i zapewniać uczucie świeżości. Dzięki naparom i ekstraktom działa łagodząco, wzmacniająco i rewitalizująco. 

    W składzie toniku- esencji od Uzdrovisco znajdziemy między innymi: 

    • napar z nagietka i dziewanny- to główny składnik toniku, działa na skórę łagodząco, w przypadku podrażnień i stanów zapalnych wpływają na przyspieszone gojenie
    • ekstrakt z nagietka- silne właściwości łagodzące i przyspieszające gojenie
    • kwas hialuronowy 4D- multicząsteczkowy, działający wielopoziomowo, mocno nawilżający 
    • syrop węglowodanowy- wykazuje silne właściwości zmiękczające, powlekające, ochronne i rewitalizujące

     

    Tonik ma gęstą konsystencję przypominającą odrobinę syrop.Jego opakowanie to buteleczka z małym otworem, przez który możemy wyjąć tonik na dłoń. Otwór pozwala na dozowanie toniku kroplami, mi wystarczaja trzy krople toniku, które rozprowadzam w wewnętrznej stronie moich dłoni, a następnie "wciskam" w twarz. Tonik ma przepiękny, odrobinę ziołowy zapach. Nałożony na twarz pozostawia lekko lepką warstwę. Już po kilku użyciach czuć wyraźne wygładzenie skóry, która staje się też bardzo miękka. 




     

    FITODOZUJĄCA AMPUŁKA-BOOSTER

     

    Sama w sobie ampułka nie zrobi super efektów, ale na pewno je wspomoże. Ja ampułkę/ booster traktuję jako dodatek do używanego aktualnie kremu i z samego kremu nigdy nie rezygnuję. Ale na pewno warto wiedzieć co dokładnie ma nam dać używanie Fitodozującej Ampułki Uzdrovisco.  

    Ampułka-Booster Uzdrovisco wykazuje aktywność aż do 14 warstwy komórek naskórka. Dzięki temu może działać naprawczo na struktury lipidowe naskórka, zapewnia efekt długotrwałego nawilżenia, poprawia jędrność skóry, redukuje szorstkość i wygładza, działa przeciwstarzeniowo. 

     

    OPATENTOWANA TECHNOLOGIA NATURALNYCH NOŚNIKÓW FITODOZUJĄCYCH:

    Przenosi i dozuje składniki aktywne w podwójnym mechanizmie:

    1. Składniki aktywne stopniowo uwalniane są na różnych poziomach komórek naskórka.

    2. Jednocześnie fitonośniki wbudowują się w struktury skóry wzmacniając je. 


    Jakie składniki aktywne znalazły się w Fitodozującej Ampułce- Boosterze Uzdrovisco? 

    • fitonośniki BL max (100% zalecanej dawki)- dostarczają biomimetryczne lipidy naprawczo-wzmacniające, które wbudowują się i uszczelniają struktury skóry. Silnie nawilżają i wzmacniają, poprawiają jędrnosć i elastyczność
    • kwas hialuronowy 4D- najnowsza forma wielowymiarowego kwasu hialuronowego, dzięki obecności różnych cząsteczek kwas działa zarówno na powierzchni, w naskórku i w skórze właściwej. Świetnie nawilża, zmiękcza i wygładza skórę. 
    • witamina B3- działa przeciwstarzeniowo, nawilża, reguluje wydzielanie sebum, przyspiesza odnowę komórkową, zmniejsza utratę wody przez naskórek, poprawia elastyczność i gładkość, wpływa na produkcję kolagenu.
    • trokserutyna- działa wzmacniająco i ochronnie na naczynia krwionośne i limfatyczne, zwiększa ich elastyczność i przepuszczalność, koi i redukuje zaczerwienienia.


    Ampułka ma lekką konsystencję i szybko się wchłania. Na opakowaniu znalazłam informację, że jest bezzapachowa, ale moim zdaniem ma delikatny, bardzo "kosmetyczny" zapach. 

     






    FITODOZUJĄCY WIECZORNY KREM REDUKUJĄCY ZMARSZCZKI 


    Ampułka jest idealnym wstępem do ostatniego etapu pielęgnacji, czyli do nałożenia kremu. Krem na noc Uzdrovisco jest gęsty, ma delikatnie tłustą formułę, ale szybko się wchłania. Pięknie pachnie i pozostawia na skórze delikatny film, jednak przed położeniem się spać już go nie czuć. Skóra jest po nim przyjemnie nawilżona i odżywiona. 

    Krem zawiera fitonośniki, które tak samo jak w przypadku ampułki, mogą działać aż do 14 warstwy naskórka. Krem wpływa na redukcję zmarszczek, ujędrnia skórę, regeneruje naskórek, wzmacnia barierę ochronną, poprawia wygląd i funkcjonowanie skóry. 

    Za działanie kremu odpowiadają składniki: 

    • fitonośniki AL- dostarczają do głębokich warstw naskórka aktywne substancje pochodzące z selektywnych mikroalg (np. astaksantynę) o wielkiej sile antyoksydacyjnej, wzmacniającej, rozjaśniającej i redukującej zmarszczki.
    • fito+retinol- unikalna, bezpieczna i dobrze wnikająca w skórę postać retinidu. To połączenie retinolu z lipidami słonecznika. Ma wzmacniać barierę naskórka, działać przeciwzmarszczkowo, rozjaśniająco i regenerująco.
    • biolipidy z owsa- rewolucyjny kompleks aktywnych lipidów, mają wielką siłę wzmacniania, odbudowy i uszczelniania, przywracają skórze zdrowie, nawilżenie i świetną kondycję naskórka.


    Dla kogo jest ta seria kosmetyków? Tak na prawdę dla każdego, ale najbardziej zachwycą się nią kobiety, których skóra potrzebuje intensywnego nawilżenia. Formuły tych produktów są bogate w składniki aktywne, lipidy. Ich konsystencje są treściwe, dają uczucie natychmiastowego działania. Kosmetyki są prawie całkowicie naturalne. Tak, wiem, że "prawie" i "całkowicie" się wykluczają, ale: krem zawiera aż 98% naturalnych składników, ampułka 95,6%, a tonik 98%. 

    Bogate nawilżenie, gładka skóra, naturalne formuły. Czego chcieć więcej?


    PODKŁAD HOURGLASS VANISH SEAMLESS FINISH LIQUID FOUNDATION

    $
    0
    0

     



    Czy podkład, który kosztuje 285 złotych, rzeczywiście może być tyle wart? Czego spodziewałybyście się po takim produkcie? Na podkład Hourglass Vanish miałam chęć już od wielu, wielu, wieeeelu długich miesięcy. Czy warto było w niego zainwestować?


    Podkład Hourglass, jak z resztą wszystkie ich kosmetyki, to kosmetyk, po którym już na pierwszy rzut oka widać, że to produkt z wyższej półki. Opakowanie jest eleganckie, minimalistyczne, bardzo "miłe" w dotyku. Plastik, z którego wykonane jest zamknięcie podkładu jest bardzo solidny, ślizgi, różni się od tego, który znam z opakowań kosmetyków innych marek. Szkło buteleczki jest matowe, mocne, półprzezroczyste. Jedyne czego mi brakuje to literka "H" na górze opakowania, tak jak na opakowaniu ich korektora. To byłaby taka "kropka nad i".

    Skoro kwestie wizualne mamy już za sobą, pomówmy o tym jak to opakowanie "działa". Buteleczka podkładu Hourglass ma pompkę, która jest całkiem wygodna i wydobywa ze środka ilość podkładu, która spokojnie wystarczy na całą twarz, a u niektórych może to być nawet za dużo. Pompka nie zacina się, a w razie problemów łatwo można odkręcić ją i wydobyć podkład np. szpatułką. Pojemność buteleczki jest nieco mniejsza niż standardowo i jest to 25 ml. Za podkład Hourglass o takiej pojemności zapłacimy, bez żadnych rabatów, 285 złotych.





    Formuła podkładu Vanish jest bardzo ciekawa i chyba najlepsza z jaką w ostatnim czasie się spotkałam. Jego gęstość jest średnia, wyjęty na dłoń powolutku spływa z niej. Jednocześnie koncentracja pigmentu jest tak duża, że bardzo małą ilością podkładu uzyskamy efekt pełnego krycia na całej twarzy. Podkład ma bardzo przyjemną do nakładania formułę, która dobrze rozprowadza się i pięknie wtapia się w skórę. Dzięki temu podkład zapewnia wysoki poziom krycia, a jednocześnie nie jest mocno widoczny na twarzy, nie tworzy maski. Daje efekt wygładzonej, idealnej cery. Sprawia, że wszelkie zmarszczki, pory i inne niedoskonałości są mniej widoczne, daje efekt niczym filtr na Instagramie. Ciężko w to uwierzyć, ale to prawda. Testowałam masę podkładów, a tym jestem zachwycona, za każdym razem kiedy przez przypadek zobaczę się w lusterku. Magia w butelce. 

    Nakładane na niego produkty (bronzer, róż, rozświetlacz)ładnie się rozcierają i bardzo dobrze utrzymują na swoim miejscu. Testując go, za każdym razem utrwalałam go pudrem Hourglass Veil Powder, który nie jest szczególnie matujący, za to daje piękny efekt naturalnie satynowej skóry. Na mojej suchej skórze takie połączenie dawało efekt satynowo-matowego wykończenia, a makijaż był na prawdę długotrwały (spokojnie przetrwał popołudnie z dzieckiem, a mój synek potrafi wymyślać zabawy wymagające ciągłego podnoszenia go, i wyjście na kolacje z mężem). Po kilku godzinach podkład delikatnie się świecił, co jest dla mnie znakiem, że na cerze tłustej/mieszanej mógłby się nie sprawdzić, lub wymagałby użycia mocniej matującego pudru. Podkład po nałożeniu delikatnie zastyga, nie podkreśla suchych skórek, cały czas ma się wrażenie, że mimo mocnego krycia skóra może pod nim oddychać. Nie jest mocno wyczuwalny na twarzy. 

    Podkład Hourglass Vanish nie podkreśla suchych skórek, porów, nie zbiera się w zmarszczkach. Jego jedyną "wadą" jest wyświecanie się po kilku godzinach, ale to też kwestia tego czym lubicie podkład utrwalać. Podkład Vanish świetnie sprawdzi się do cer suchych, normalnych, a w małych ilościach także dojrzałych. Daje piękne krycie, nie obciąża, pozwala ukryć wszelkie niedoskonałości.





    Czy uważam, że podkład, który kosztuje prawie 300 złotych powinien za mnie sprzątać mieszkanie? Nie, a to co robi w zupełności mi wystarcza. Mam sporo ulubieńców, są to podkłady, które wyglądają na twarzy świetnie i jestem z nich zadowolona. Ale ten wygląda lepiej. Po prostu. Także jeśli szukacie czegoś absolutnie wyjątkowego i dającego efekt "łał" wypróbujcie go. Proponuję jednak na dobry początek poprosić w Sephorze o próbkę, ponieważ to co sprawdza się u mnie nie musi sprawdzić się u Was.

    Znacie kosmetyki Hourglass? 

    CLAVIER X MARZENA TARASIEWICZ SO! KISS MY CHEEK

    $
    0
    0

     

    W ostatnim czasie pojawia się tyle współprac marek kosmetycznych z wizażystami i ogólnie twórcami internetowymi, że już za nimi wszystkimi nie nadążam. Kilka dni temu pokazywałam Wam nowe palety Inglota (inspirowane instagramerką Komunikatywnie), paletę Nikkie Tutorials oraz Tune x Daniel Sobieśniewski, a dzisiaj owoc współpracy Clavier i wizażystki Marzeny Tarasiewicz.

     

    CLAVIER SO! KISS MY CHEEK 

     

    Tak w skrócie: na brak kosmetycznych premier nie możemy narzekać. Nie wiem jak Was, ale mnie to cieszy.  Dzisiaj pokażę Wam paletę Clavier, która powstała we współpracy z cudowną wizażystką Marzeną Tarasiewicz. Jeśli jeszcze nie znacie jej IG to sprawdźcie: @marzena.tarasiewicz, ja uwielbiam oglądać jej metamorfozy!

    Paleta Clavier So!Kiss My Cheek zachwyca nie tylko środkiem, ale i piękną grafiką, która mi odrobinę kojarzy się z paletami Pat McGrath. Paletę ozdabia grafika z czaszką i kwiatami, w środku też pojawiają się one, ale w mniejszej ilości, wokół dedykacji, która zastąpiła lusterko. Brak lusterka w palecie na pewno ucieszy wizażystów. Paleta jest tekturowa, jednocześnie lekka, ale bardzo solidna, konkretna. Czuć, że nie rozpadnie się podczas transportu. Zamknięcie jest na magnes i też nie można na nie narzekać, nie zdarzyło mi się żeby paleta sama się otworzyła.  





    W palecie mamy dwa bronzery, dwa róże i dwa rozświetlacze. Razem aż sześć produktów, o łącznej gramaturze 21g. A to wszystko w cenie 169 złotych. Bronzery są na środku palety i są one większe, pozostałe cztery wkłady są mniejsze. Każdy produkt ma swoją nazwę, z ciekawości wpisałam je w Google Translate i mamy tu taki misz-masz języków, nazwy są całkiem fajne, chociaż nie wszystkie potrafię prawidłowo przeczytać. Grafika palety (i prawdopodobnie nazwy kolorów) inspirowana była meksykańskim świętem Dia de los Muertos. 

    Najważniejsze w każdej palecie nie jest jednak to co na zewnątrz, ale to co w środku. A w środku palety So!Kiss My Cheek znalazło się sześć bardzo ciekawych produktów. Duże wkłady mają średnicę około 6,5cm, a małe około 4cm. Zaczniemy od lewej strony, gdzie umieszczone zostały dwa róże do policzków. Pierwszy róż to Like a Doll, który jest jaśniejszy i bardzo chłodny. To jasny róż o satynowym wykończeniu. Drugi róż, Hola Hermosa, jest odrobinkę cieplejszy i ciemniejszy. To również różowy róż, o satynowym wykończeniu. Oba kolory wyglądają na policzkach bardzo zdrowo, dodają twarzy koloru, a przez satynowe, lekko połyskujące wykończenie sprawiają, że twarz nie wygląda płasko, róże dodają jej naturalnego blasku. 

     

     




    Dwa kolejne wkłady to bronzery, które są większe od pozostałych produktów. Oba bronzery mają matowo- satynowe wykończenie i nadają się do konturowania i lekkiego ocieplania twarzy. Widziałam różne recenzje i opisy tych kolorów w internecie, moim zdaniem oba są neutralne, idące delikatnie w cieplejszą stronę. Na twarzy wyglądają pięknie, ich wykończenie jest bardzo naturalne, co bardzo działa na ich korzyść. 

    Ostatnie wkłady to dwa rozświetlacze, z tym że jeden to typowy rozświetlacz w szampańskim odcieniu (Senorita Brillo), a drugi to taki rozświetlaczo-róż (Munequita), który ma ciepły różowy odcień ze złotym blaskiem. Munequita będzie rozświetlaczem dla osoby o ciemniejszej karnacji lub mocnej opaleniźnie.

    Paleta So!Kiss My Cheek według mnie jest paletą dla profesjonalistów i osób mocniej zainteresowanych makijażem. Jakość z jaką została wykonana sprawia, że spokojnie mogłaby konkurować jakością z paletami światowych marek, jak np. Benefit. Wszystkie produkty pięknie wyglądają na twarzy, łatwo się blendują i nie robią plam. Można nimi osiągnąć efekt od bardzo naturalnego do mocnego konturowania, utrzymują się na swoim miejscu cały dzień, kolory nie bledną, a drobinki z rozświetlaczy nie przemieszczają się na twarzy. 

     



     

     

     

    Tego typu palety do konturowania twarzy ma obecnie w ofercie chyba każda marka produkująca kosmetyki do makijażu. W moich zbiorach mam dwie palety Benefit (Cheekleaders Bronze Squad i Blush Bar), paletę wkładów Inglot oraz paletę Hourglass, ale ta to zupełnie co innego. Typowymi paletami róży, bronzerów i rozświetlaczy są palety Benefit i to z nimi mogę porównać paletę Clavier. Produkty Clavier mają bardziej miękką, masełkowatą formułę. Przez to ich pigmentacja jest mocniejsza, produkty trafiają na pędzel w większej ilości i łatwiej z nimi przesadzić. Benefit ma miękkie rozświetlacze i bronzery, z kolei róże są twarde i pracuje się z nimi troszkę łatwiej (szybciej) niż z różami Clavier. Pigmentację możecie porównać niżej, palety Benefit kosztują około 250 złotych, a Clavier 170. Benefit w tej cenie ma 5 wkładów, a Clavier 6. Przy takiej jakości Clavier wypada w tym porównaniu bardzo dobrze. 

    Jak widzicie paleta Clavier So!Kiss My Cheek wypada bardzo dobrze w porównaniu z taką marką jak Benefit. Pigmentacja produktów jest świetna, dobrze się z nimi pracuje i łatwo je blenduje. Ta paleta już wylądowała w moim kufrze (i kiedy tylko znów będę miała kogo malować z pewnością będę po nią sięgać). Mam nadzieję, że w ofercie Clavier pojawią się kolejne palety tego typu, z nowymi odcieniami róży i rozświetlaczy. 

     

    Jak podoba się Wam paleta Clavier So!Kiss My Cheek?




    OLEJEK Z DRZEWA HERBACIANEGO SPOSOBEM NA CERĘ TRĄDZIKOWĄ? {KRUIDVAT ORIGINALS}

    $
    0
    0

     

    Porozmawiajmy o pielęgnacji cery trądzikowej. Kto "na sali" ma taką cerę? Jestem pewna, że znajdzie się sporo osób, dlatego przygotowałam dla Was post o dwóch kosmetykach (bardzo tanich!) Kruidvat Originals.



    Sama nie mam specjalnych problemów ze skórą, ale zdarzają się takie dni, kiedy i ja walczę z niedoskonałościami. Dlatego lubię mieć kosmetyki "przeciw pryszczom" zawsze pod ręką. Obecnie w kryzysowych sytuacjach używam dwóch produktów marki Kruidvat Originals, dostępnych w Rossmann, ale czy polecam je jako codzienną pielęgnację?


    KRUIDVAT ORIGINALS


    Kruidvat to Holenderska sieć sklepów sprzedająca kosmetyki, akcesoria, ubrania czy zabawki dla dzieci. Sieć stworzyła też linię kosmetyków pod własną marką, a kosmetyki te trafiły do naszego Rossmanna. Produkty Kruidvat mają przystępne ceny i są "stylizowane" na naturalne, a przez to idealne do pielęgnacji cery trądzikowej. Czy rzeczywiście tak jest?

    Kosmetyki zamknięte są w prostych, szklanych opakowaniach, które przywodzą na myśl kosmetyki naturalne, a nawet apteczne. Ich etykiety są proste, wszystko sprawia wrażenie bardzo "naturalnej", "ekologicznej" pielęgnacji. A jaka jest prawda? Niestety w tak niskich cenach nie można spodziewać się bardzo dobrych składów i kiedy poszukacie analiz składów u prawdziwych znawców tematu, przekonacie się, że rzeczywiście składy tych kosmetyków idealne nie są. Mimo to na KWC kosmetyki Krudivat zbierają pozytywne opinie. Ja dostałam je w przesyłce PR i postanowiłam dać im szansę. 

     



     


    KREM NA DZIEŃ I NA NOC DRZEWO HERBACIANE 

     

    Krem zamknięty jest w ciemnym, szklanym słoiczku. Jest średnio gęsty, biały i ma bardzo intensywny zapach. Ten zapach jest wyjątkowo drażniący jeśli próbujemy krem nałożyć na całą twarz. Nakładany na noc, osobom mocno wrażliwym na zapachy na pewno nie da zasnąć. Krem nie jest gęsty, łatwo się rozsmarowuje na twarzy i mocno jej nie obciąża. Całkiem szybko się wchłania i nie pozostawia lepkiego filmu, a nawet lekko skórę matowi.

     

    Co mówi o kremie producent? 

     

    W skład kremu z olejkiem z drzewa herbacianego wchodzi połączenie wyjątkowych olejków i ekstraktów roślinnych. Działanie olejku z drzewa herbacianego wzbogacono dodatkiem wyciągów z rumianku. Krem stosowany miejscowo ma działanie dezynfekujące, łagodzi podrażnienia i regeneruje skórę.

     

    Krem nakładany na całą twarz nie zachwycał mnie (delikatnie mówiąc). Lekko nawilża, pozostawia uczucie zmatowienia, "ochłodzenia", i to wszystko. Mam wrażenie (które potwierdzają recenzje na innych stronach i analizy składu), że używany na co dzień zapycha. Nie sprawdza się u mnie używany na całą twarz, ponieważ widocznie nasila powstawanie zaskórników i wyprysków. 

    Krem Kruidvat ma mieć działanie antybakteryjne i oczyszczające, które widzę tylko kiedy nakładam go miejscowo i tylko "raz na jakiś czas". Nakładam go na wyprysk lub kiedy czuję, że pryszcz właśnie się "tworzy" grubszą warstwą i widzę, że dzięki temu moja skóra szybciej się regeneruje i wszystkie niedoskonałości znikają o wiele szybciej. Żaden inny kosmetyk przeznaczony do pielęgnacji cery trądzikowej nie pomógł mi nigdy tak szybko, jak ten krem. 

    Biorąc pod uwagę jak mało go zużywam (kilka pryszczy, raz w miesiącu) wiem, że sporo kremu się zmarnuje, ale dla tak dobrych efektów jestem w stanie z tym żyć. Nie polecam Wam tego kremu na całą twarz, ale jeśli (jak ja) miewacie pryszcze, które za nic nie chcą zniknąć spróbujcie tego kremu. Może i u Was okaże się fajnym rozwiązaniem.   

     


     


    OLEJEK HERBACIANY 


    Olejek Kruidvat "Drzewo Herbaciane" również zamknięty jest w szklanym, ciemnym opakowaniu, ale tym razem jest to buteleczka z pipetą do dozowania go. Olejek jest przeznaczony do stosowania miejscowo. Producent pisze o nim: 

     

    Produkt przeznaczony jest do stosowania miejscowo w pielęgnacji skóry z niedoskonałościami.
    Kruidvat Originals od 1975 roku oferuje wysokiej jakości produkty przeznaczone do pielęgnacji skóry, które zawierają dobrze znane składniki. Olejek z drzewa herbacianego słynie ze swoich właściwości antybakteryjnych oraz przeciwzapalnych. Olejek pielęgnacyjny Originals pomaga zapobiegać powstawaniu wyprysków oraz zaskórników. Bezpieczeństwo stosowania produktu zostało potwierdzone w badaniach dermatologicznych.


    Olejek, podobnie jak krem, ma ostry zapach, który długo utrzymuje się na skórze. Jego konsystencja jest lekko tłusta, ale olejek wchłania się nie pozostawiając mocno lepkiej czy tłustej warstwy. Podobnie jak krem świetnie działa nakładany miejscowo na pryszcze, które jest w stanie "usunąć" w ciągu dosłownie jednej nocy. 


    JAK DZIAŁA OLEJEK Z DRZEWA HERBACIANEGO? 


    Olejek z drzewa herbacianego to naturalny środek antybakteryjny, przeciwzapalny i dezynfekujący. Jest pomocny w zwalczaniu trądziku, łupieżu czy pielęgnacji włosów przetłuszczających się. Olejek to ekstrakt z liści drzewa herbacianego występującego w Australii. Olejek łatwo przenika przez skórę i pomaga zwalczać bakterie beztlenowe, które powodują zmiany trądzikowe. Normalizuje też pracę gruczołów łojowych, a dzięki temu skóra wydziela mniej sebum. Można stosować go na wiele sposobów. 

    Sposoby na pielęgnację z olejkiem z drzewa herbacianego:

    • wzbogacanie kosmetyków- olejek można dodać np. do kremu, aby wzmocnić jego działanie
    • zamiast kremu- można nakładać go na całą twarz, ale najlepiej rozcieńczyć go z delikatniejszym olejkiem 
    • leczenie wyprysków- olejek nakładamy solo, ale tylko miejscowo
    • maseczki- można dodać kilka kropel olejku do maseczki np. z glinki



    Oba produkty sprawdzają się używane miejscowo na niedoskonałości. Jeśli miałabym wybrać z nich jeden, byłby to olejek. Jego pojemność to 10 ml, używany miejscowo wystarczy na kilka miesięcy, a jego cena to jedynie 10 złotych. Olejek jest bardziej "skoncentrowany", nie trzeba nakładać go dużo i łatwiej nałożyć go w miejsce "pryszcza". 

    Czy kupiłabym te kosmetyki ponownie? Na pewno nie sięgnę już po kremy Kruidvat, ten zupełnie mnie do tego nie przekonał. Za to olejek może nie jest produktem wielofunkcyjnym, ale działa fajnie i dobrze wspomaga moją pielęgnację w momencie kiedy na mojej skórze zaczynają pojawiać się niedoskonałości. Dużą rolę odgrywa też bardzo przystępna cena. 

     

    Które kosmetyki Kruidvat znacie? 


    Viewing all 1542 articles
    Browse latest View live


    <script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>