Mój ulubiony temat- czyli pigmenty! Nie macie pojęcia jak uwielbiam pigmenty. Najróżniejsze, w mocnych kolorach, błyszczące, matowe, w stonowanych kolorach. Wszystkie kocham. Dzisiaj co-nie-co o pigmentach marki Pierre Rene.
Pierwszy to "Loose Eyeshadow" o numerze 14, drugi "Loose Glitter" -07. Oba kupujemy w takich samych plastikowych słoiczkach z całkiem szczelną zakrętką. Jednak w przeciwieństwie go pigmentów Inglot jakoś tu mam opory przed tym żeby w szufladzie trzymać je sobie "do góry nogami" aby widzieć kolory jakie mam. Nie mam do tych słoiczków aż takiego zaufania.
Pierwsze co mnie zaskoczyło po otwarciu słoiczków to... Dziwny zapach tych kosmetyków. Mają zapach pudru mojej mamy w latach 90. Pierwszego kosmetyku, który dobrze znałam. Taki zapach utrwala się w pamięci, kiedy więc otworzyłam pierwszy słoiczek i uderzył mnie ten zapach pomyślałam, że stary puder mojej mamy powrócił. Za późno jednak byłoby na jego używanie a kosmetyku produkowane teraz nie mają już tego zapachu- no, oprócz tych pigmentów. Także, tak, zapach. On mi odrobinę przeszkadza.
Cała reszta to już sama przyjemność. Brokat mieni się przepięknie, wybrałam ten kolor bo w jakiś pokrętny sposób kojarzył mi się z jednorożcami. Ok, nadal na oku kojarzy mi się z jednorożcami. Mimo, że nigdy żadnego na żywo nie widziałam. Ale... Z kolei zielony pigment kojarzy mi się już bardziej przyziemnie- z pigmentem MAC Golden Olive. Ale to może za daleko idące porównanie- ten pigment jest bardziej zielony, ma mniej złotych drobinek, które jednak pojawiają się i ładnie opalizują.
Pigmenty na bazie trzymają się bardzo przyzwoicie- muszą jednak być nakładane na bazę. Muszą się czegoś "złapać", do czegoś przykleić. Możecie nakładać je też na trwałą kredkę do oczu. Pigment też ładnie się blenduje i miesza z innymi cieniami.
Zdjęcia nie oddają piękna jednorożcowego-brokatu. Niestety, musicie wierzyć mi na słowo, że jest uroczy.
Używałyście pigmentów Pierre Rene? Jakie kolory Wam się podobają i czy dobrze Wam się z nimi pracowało?